Wracając z lotniska po odstawieniu Mamy na samolot postanowiliśmy zatrzymać się na jakieś szybkie zwiedzanie. Padło na Ely - było wymienione jako okoliczna atrakcja turystyczna i było po drodze.
Miasteczko ma 15 tysięcy mieszkańców. Nie jest wcale bardzo słynne ani nie jest wielką atrakcją turystyczną. Ogólnie jest raczej niepozorne.
To co tam zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Dech nam zaparło, mowę odebrało, brew uniosło. Zobaczcie zdjęcia:
Zdjęcia z Ely z opisem
angielska rzeczywistość z punktu widzenia polskiej farmaceutki (i jej męża). Sporo o pracy w aptece, ale też nieco o życiu szarego emigranta.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
niedziela, 21 sierpnia 2011
zwiedzanie
Po trzech miesiącach spędzonych w Anglii wreszcie nadarzyła się okazja żeby trochę pozwiedzać okolicę. W poprzednią niedzielę przyjechała Mama Maniucha i spędziła u nas cały tydzień.
Odwiedziliśmy Cambridge i Grantham. Zwiedziliśmy też dokładnie Boston, a raczej zrobił to Maniuch z Mamą, w czasie kiedy ja byłam w pracy.
Nasz ogólny wniosek jest taki, że Anglia jest stara i od dawna bogata. Ilość wiekuistych budynków i przedmiotów jest zatrważająca. Miasteczka w Lincolnshire są do siebie ogólnie podobne - składają się z domków z czerwonej cegły i imponującej katedry (lub katedr) z piaskowca. Kościoły są tysiącletnie i są dziełami sztuki. Ciekawostka - mają drewniane sufity zamiast charakterystycznych w Polsce sklepień krzyżowo-żebrowych. Ogólnie wszystko jest ładne i zadbane, a okna, drzwi i fasady są świeżo pomalowane. Trawniki natomiast są idealnie przycięte, miękkie i zieloniutkie. Podoba nam się ten uporządkowany styl.
Cambridge miało inny charakter. Po pierwsze mniej było cegły, a więcej piaskowca, co zmienia zupełnie wygląd miasta, poprzez zmianę ogólnej kolorystyki. Po drugie Cambridge ma charakter raczej uniwersytecko-turystyczny niż mieszkalny. Jest też większe i wyraźnie jest od dawna ważnym ośrodkiem, a nie prowincjonalną mieściną. zdjęcia
W Grantham, poza zwiedzaniem miasta, zaliczyliśmy lokalną atrakcję - Balton House. Zbudowany w 1688 roku luksusowy pałac do dziś cieszy oko bogatym wnętrzem i pięknymi ogrodami. Jest też klasycznym przykładem stylu karoliańskiego -moja znajomość stylów architektonicznych skłania mnie do nazwania go raczej wczesnym stylem klasycystycznym. Był rzeczywiście piękny i interesujący, i wyjątkowo dobrze zachowany. Patrząc na ten (kolejny) przykład dóbr pozostających w doskonałym stanie mimo upływu czasu, znów zadumaliśmy się nad niebywałą stabilnością tego kraju i jego bogactwa - nie było tu od czasów Cromwella żadnej wyniszczającej wojny, przetaczających się w te i z powrotem wojsk ani nagłych zmian przynależności politycznej i ustroju państwa... Dobrze tu mają ci Anglicy :)
zdjęcia
Odwiedziliśmy Cambridge i Grantham. Zwiedziliśmy też dokładnie Boston, a raczej zrobił to Maniuch z Mamą, w czasie kiedy ja byłam w pracy.
Nasz ogólny wniosek jest taki, że Anglia jest stara i od dawna bogata. Ilość wiekuistych budynków i przedmiotów jest zatrważająca. Miasteczka w Lincolnshire są do siebie ogólnie podobne - składają się z domków z czerwonej cegły i imponującej katedry (lub katedr) z piaskowca. Kościoły są tysiącletnie i są dziełami sztuki. Ciekawostka - mają drewniane sufity zamiast charakterystycznych w Polsce sklepień krzyżowo-żebrowych. Ogólnie wszystko jest ładne i zadbane, a okna, drzwi i fasady są świeżo pomalowane. Trawniki natomiast są idealnie przycięte, miękkie i zieloniutkie. Podoba nam się ten uporządkowany styl.
Cambridge miało inny charakter. Po pierwsze mniej było cegły, a więcej piaskowca, co zmienia zupełnie wygląd miasta, poprzez zmianę ogólnej kolorystyki. Po drugie Cambridge ma charakter raczej uniwersytecko-turystyczny niż mieszkalny. Jest też większe i wyraźnie jest od dawna ważnym ośrodkiem, a nie prowincjonalną mieściną. zdjęcia
W Grantham, poza zwiedzaniem miasta, zaliczyliśmy lokalną atrakcję - Balton House. Zbudowany w 1688 roku luksusowy pałac do dziś cieszy oko bogatym wnętrzem i pięknymi ogrodami. Jest też klasycznym przykładem stylu karoliańskiego -moja znajomość stylów architektonicznych skłania mnie do nazwania go raczej wczesnym stylem klasycystycznym. Był rzeczywiście piękny i interesujący, i wyjątkowo dobrze zachowany. Patrząc na ten (kolejny) przykład dóbr pozostających w doskonałym stanie mimo upływu czasu, znów zadumaliśmy się nad niebywałą stabilnością tego kraju i jego bogactwa - nie było tu od czasów Cromwella żadnej wyniszczającej wojny, przetaczających się w te i z powrotem wojsk ani nagłych zmian przynależności politycznej i ustroju państwa... Dobrze tu mają ci Anglicy :)
zdjęcia
studia, studia i po studiach. a człowiek ciągle głupi
W pracy co raz lepiej. Rozumiem mniej więcej co ludzie mówią, zorientowałam się też z grubsza co i jak się robi w tej aptece, także co raz rzadziej muszę pytać i mam szansę wykazać jakąś inicjatywę. Sprawdzanie recept idzie mi już na tyle sprawnie, że nie robię zaległości, a wręcz nadganiam. Jetem więc z siebie dumna, i czuję się w pracy swobodniej.
Główny problem i wyzwaniem jakie przede mną teraz stoi to nadrobienie braków w edukacji. Niestety mimo wszystkich ciepłych słów, jakie się mówi w Polsce o polskim szkolnictwie wyższym, w rzeczywistości okazuje się, że jego poziom jest zawstydzająco niski. Ilość rzeczy, których nie nauczyłam się na studiach, jest tak duża, i dotyczy tak podstawowych zagadnień, że zwyczajnie wstyd mi za to, że w Polsce byłam uważana za dobrze wykształconą i poinformowaną. Co więcej studia na dobrej przecież uczelni, nie dały mi nawet podstawowej przewagi osoby z wyższym wykształceniem, czyli umiejętności korzystania ze źródeł. Fakt, że w Polsce jest zwyczajnie trudniej o dobre źródła niż tutaj (choćby dlatego, że nie ma BNFu) ale w związku z tym powinno się kłaść szczególny nacisk na nauczenie znajdowania informacji, a nie zaniedbywać tą umiejętność... W skrócie mówiąc, z perspektywy czasu mam co raz gorsze zdanie o własnym wykształceniu i uważam, że uzyskany wynik nie był wart 5 lat studiowania.
Nie płaczę jednak nad rozlanym mlekiem i nie użalam się nad sobą i niesprawiedliwością świata, tylko mam zamiar nadrobić braki.
Czytanie po angielsku idzie mi już całkiem dobrze (szczególnie czytanie literatury branżowej, bo z piękną nadal nie daję rady), także mogę w pełni czerpać z tutejszych zasobów. Mam do zrobienia kilka kursów no i mam BNF, który jest pełen nowych dla mnie informacji. Na razie mi to wystarczy, szukać nowych źródeł informacji mam zamiar nauczyć się w między czasie :)
Kiedy już wiem co chcę zrobić i mam do tego narzędzia pojawia się inny problem. Nie mam czasu.
Na razie podczytuję BNF na przerwie w pracy.
A jeszcze powinnam uczyć się angielskiego...
Główny problem i wyzwaniem jakie przede mną teraz stoi to nadrobienie braków w edukacji. Niestety mimo wszystkich ciepłych słów, jakie się mówi w Polsce o polskim szkolnictwie wyższym, w rzeczywistości okazuje się, że jego poziom jest zawstydzająco niski. Ilość rzeczy, których nie nauczyłam się na studiach, jest tak duża, i dotyczy tak podstawowych zagadnień, że zwyczajnie wstyd mi za to, że w Polsce byłam uważana za dobrze wykształconą i poinformowaną. Co więcej studia na dobrej przecież uczelni, nie dały mi nawet podstawowej przewagi osoby z wyższym wykształceniem, czyli umiejętności korzystania ze źródeł. Fakt, że w Polsce jest zwyczajnie trudniej o dobre źródła niż tutaj (choćby dlatego, że nie ma BNFu) ale w związku z tym powinno się kłaść szczególny nacisk na nauczenie znajdowania informacji, a nie zaniedbywać tą umiejętność... W skrócie mówiąc, z perspektywy czasu mam co raz gorsze zdanie o własnym wykształceniu i uważam, że uzyskany wynik nie był wart 5 lat studiowania.
Nie płaczę jednak nad rozlanym mlekiem i nie użalam się nad sobą i niesprawiedliwością świata, tylko mam zamiar nadrobić braki.
Czytanie po angielsku idzie mi już całkiem dobrze (szczególnie czytanie literatury branżowej, bo z piękną nadal nie daję rady), także mogę w pełni czerpać z tutejszych zasobów. Mam do zrobienia kilka kursów no i mam BNF, który jest pełen nowych dla mnie informacji. Na razie mi to wystarczy, szukać nowych źródeł informacji mam zamiar nauczyć się w między czasie :)
Kiedy już wiem co chcę zrobić i mam do tego narzędzia pojawia się inny problem. Nie mam czasu.
Na razie podczytuję BNF na przerwie w pracy.
A jeszcze powinnam uczyć się angielskiego...
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
po treningu - jestem farmaceutką
Od czwartku jestem praktykującą farmaceutką w aptece na Forbes Road, czyli w innej, niż byłam szkolona.
Końcówka mojego treningu nie była ani trochę udana. Można wręcz powiedzieć, że była wielką porażką i opóźniła cały proces. W ciągu ostatnich dwóch tygodni powinnam skupić się na głównym zajęciu farmaceuty, czyli na sprawdzaniu recept - wielkim stawianiu haczyków. Program zakłada, że powinnam sprawdzić 1500 pozycji i nie przeoczyć żadnej poważnej pomyłki, takiej jak dawka leku, ilość, sposób dawkowania i data ważności. Mogę popełnić najwyżej 3 mniej poważne pomyłki - jak forma leku, np. jak przeoczę, że na recepcie są kapsułki, a w koszyku tabletki, to to jest taka mniej poważna pomyłka.
Jak już pisałam wcześniej: rola farmaceuty polega na sprawdzaniu, czy wszystko się zgadza i stawianiu haczyków. Wygląda to tak:
1/ Sprawdzam receptę - czy data jest ok, czy jest podpis lekarza i wszystkie dane
2/ czytam jaki jest pierwszy zapisany lek
3/szukam go w koszyczku - porównuję nazwę i dawkę
4/czytam naklejkę - porównuję nazwę i dawkę leku z tą na opakowaniu i recepcie, sprawdzam, czy dawkowanie leku i nazwisko pacjenta są takie same jak na recepcie
5/sprawdzam datę ważności
6/sprawdzam ilość tabletek w opakowaniu
powtarzam ten algorytm dla wszystkich pozycji na recepcie
potem pakuję wszystko do torby, sprawdzając jeszcze raz, czy mam odpowiednie leki, w odpowiedniej ilości
w między czasie, albo na końcu przeglądam wszystkie recepty dla danego pacjenta pod kątem merytorycznym - czy nie ma interakcji, czy dawki nie są przekroczone i ogólnie czy wszystko gra.
w czasie szkolenia, po moim sprawdzaniu, koszyczek przejmował farmaceuta i sprawdzał jeszcze raz, czy nie przeoczyłam jakiś niezgodności.
Oczywiście przeoczyłam.
To, że na początku robiłam pomyłki mnie nie martwiło i rozumiałam, że po to jest to szkolenie, żeby mnie nauczyć na co zwracać uwagę. Niestety moje przeoczanie nie ustało po kilku dniach, a wręcz zaczęłam przeoczać poważniejsze niezgodności... Na przykład nie zauważyłam, że w jednej z przegródek w kasetce z lekami są dwie tabletki zamiast jednej, przegapiłam, że dawkowanie na recepcie mówi: 2 tabletki 3 razy dziennie przez 4 DNI a nie TYGODNIE, jak było na naklejce i tak dalej... Już mieli mnie wypisać, ale musiałam zaczynać sprawdzanie od nowa. i po kilkuset dobrze sprawdzonych - jeszcze raz i jeszcze raz. Mój trening się przedłużał i czułam się co raz gorzej. W końcu ktoś stwierdził, że za długo już siedzę na tym szkoleniu i potrzebują nowego farmaceuty. Został więc ustalony nowy termin do którego mam się wyrobić i rzeczywiście zostałam wypisana w środę po południu, mimo tego, że od ostatniej pomyłki sprawdziłam zaledwie niecałe 600 leków.
Wiedza o tym, że wypisano mnie nie dlatego, że się dobrze sprawowałam, ale dlatego, że potrzebowali nowego pracownika, w połączeniu ze świadomością, że skupianie się długo na jednej czynności i wykonywanie jej precyzyjnie, dokładnie i uważnie nie jest moją mocną stroną, sprawił, że cały entuzjazm z jakim wypatrywałam nowej pracy się ulotnił. Z jednej strony wiedziałam, że dam sobie radę - nie czuję się w żaden sposób gorsza od innych farmaceutów. Z drugiej jednak strony straciłam coś ze swojej pewności siebie i nie wiedziałam jak to będzie... Bałam się, że nie sprostam stawianym oczekiwaniom i że coś źle zrobię. Pocieszało mnie tylko to, że moja managerka z Forbes Road - Debbie jest doświadczona i będzie znała odpowiedź na większość pytań, także odciąży mnie z części obowiązków i pomoże w trudnych początkach.
Tak się faktycznie stało. Pracowałam jak na razie 3 dni - od czwartku do soboty. Zespół jest bardzo fajny i mocno mnie wspiera. Ale zanim o tym, napiszę najpierw o normalnych stosunkach farmaceuty z personelem.
Struktura jest tak zorganizowana, że na wszystko są procedury, które definiują dokładnie rolę, zakres obowiązków i odpowiedzialności każdego z pracowników. Na szczycie piramidy zawsze stoi farmaceuta. To farmaceuta ustala co, jak, przez kogo i kiedy ma być robione. Farmaceuta podejmuje decyzje, a wszyscy inni pracownicy do niego zwracają się we wszystkich nietypowych sytuacjach. Jest też odpowiedzialny za całe przedsiębiorstwo i płynność jego działania - w tym zakresie jego obowiązki zazębiają się z managerem. Generalnie rozróżnienie pomiędzy managerem, a farmaceutą nie jest zbyt wyraźne. Niby manager jest kierownikiem, ale to farmaceuta odpowiada i kieruje wszystkimi czynnościami związanymi z lekami (czyli większością czynności apteki). Zdaję się, że manager ma czuwać nad tym, czy wszyscy pracownicy (łącznie z farmaceutą) dobrze pracują, ale to farmaceuta jest osobą odpowiedzialną, szczególnie za część merytoryczną działalności apteki. Farmaceuta jest też jedynym całkowicie samodzielnym pracownikiem - pozostali mogą działać jedynie w zwyczajnych sytuacjach, ramach ustalonych procedur - każda ścieżka postępowania zawiera instrukcje zwrócenia się do farmaceuty w razie jakichkolwiek problemów czy wątpliwości. Farmaceuta też ma na większość rzeczy procedury, ale też ma jako jedyny możliwość użycia swojego "zawodowego osądu" (professional judgement) i podjęcia niezależnej decyzji w nietypowej sytuacji.
Dobrze ten stan rzeczy ilustruje fakt, że bez farmaceuty apteka nie może się otworzyć, a pracownicy nie mogą nic robić - nawet rozkładać przyjętego towaru na półki, nie mówiąc już o realizowaniu recept czy wydawaniu leków. Co więcej, jeśli farmaceuta w ciągu dnia wyjdzie z apteki, dozwolone czynności ograniczają się do sprzedaży leków zakwalifikowanych jako dostępne do sprzedaży bez recepty i bez nadzoru farmaceuty i do przyjmowania recept do realizacji później. Nie można natomiast sprzedawać żadnych innych leków ani nawet wydać pacjentowi leków wcześniej przygotowanych i sprawdzonych przez farmaceutę.
Taka rola wiąże się też z odpowiednim nastawieniem i podejściem reszty personelu. Można ogólnie powiedzieć, że farmaceutę się szanuje. Nie wchodzi się mu w drogę, nie przeszkadza i grzecznie czeka, na to żeby znalazł czas, żeby ci odpowiedzieć. Nie komentuje się też zachowań ani decyzji farmaceuty, a już na pewno się go nie krytykuje. Jedynie manager może sobie pozwolić na zwrócenie mu uwagi ale i to tylko w kwestiach niemerytorycznych, bo w merytorycznych słowo farmaceuty jest święte i ostateczne. (farmaceuta jest też jedyną osobą, która ponosi odpowiedzialność za to co się dzieje w aptece).
Dla żółtodziobego farmaceuty, takiego jak ja, może to oznaczać całkowitą katastrofę. Może być tak, że wszyscy pracownicy, zamiast ci pomóc i podpowiedzieć w pewnym sensie wypną się na ciebie mówiąc, że to od Ciebie zleży i zrobimy tak jak Ty powiesz. Jak nie wiedziałeś jak zrobić, to dalej nie wiesz.
Ale w moim przypadku na szczęście jest inaczej. Po pierwsze Debbie nie krępuje się powiedzieć mi jak i co mam robić i też zwraca mi uwagę, jak czegoś nie dopatrzę. Dotyczy to raczej drobnych rzeczy, typu bałaganu czy spraw organizacyjnych, ale i tak. Inni pracownicy (Emilly i Natalie) też nie zostawiają mnie samej z decyzją, tylko mówią mi jakie mam opcje i sugerują jak najlepiej zrobić, przy czym ostateczną decyzję zostawiają mi i się do niej stosują. Generalnie mnie wspierają, zostawiając mi pole do użycia wiedzy i zadecydowania. Nie wiem czy wyrażam się jasno, więc posłużę się przykładem:
Miałam receptę na fentanyl (pochodna morfiny) w plastrach i na recepcie było: 5 opakowań po 5 plastrów.
Ilość nietypowo duża, lek który może być potencjalnie nadużywany. Mówię więć do Emilly:
-dużo tego fentanylu, nie wiesz czy na pewno miało być aż tyle?
Emilly: nie wiem, możemy sprawdzić czy wcześniej tyle miała. ... Ostatnio miała 3 opakowania.
Ja: to dalej nie wiadomo, czy miała mieć tak dużo...
Emilly: Możesz zadzwonić do przychodni i zapytać ile miało być.
Była to jednak sobota, więc nie można było tego planu wcielić w życie, więc postanowiłam wydać tylko jedno opakowanie i odłożyć ostateczną decyzję do czasu skontaktowania się z lekarzem.
Tymczasem pacjentka przyszła po swoje leki i Emilly z nią rozmawiała. Zapytała się czy miało być 5 opakowań, czy 5 plastrów i powiedziała, że reszta będzie do odbioru później. Pacjentka potwierdziła, że miało być 5 opakowań, że ona już to bierze od lat. Po tej rozmowie, Emilly uznała więc, że to jest satysfakcjonująca odpowiedź i zaczęła przygotowywać te pozostałe cztery opakowania do odbioru później (czyli już sama wiedziała co powinno się zrobić) ale zanim to zrobiła, zapytała się mnie, czy słyszałam co mówiła ta pacjentka, i czy chcę mimo to zadzwonić do lekarza. Także ostateczną decyzję zastawiła całkowicie w moich rękach, nie pozostawiając mnie jednak samej z problemem.
Jestem więc ogólnie zadowolona z nowej, samodzielnej pracy i czuję się dobrze.
Końcówka mojego treningu nie była ani trochę udana. Można wręcz powiedzieć, że była wielką porażką i opóźniła cały proces. W ciągu ostatnich dwóch tygodni powinnam skupić się na głównym zajęciu farmaceuty, czyli na sprawdzaniu recept - wielkim stawianiu haczyków. Program zakłada, że powinnam sprawdzić 1500 pozycji i nie przeoczyć żadnej poważnej pomyłki, takiej jak dawka leku, ilość, sposób dawkowania i data ważności. Mogę popełnić najwyżej 3 mniej poważne pomyłki - jak forma leku, np. jak przeoczę, że na recepcie są kapsułki, a w koszyku tabletki, to to jest taka mniej poważna pomyłka.
Jak już pisałam wcześniej: rola farmaceuty polega na sprawdzaniu, czy wszystko się zgadza i stawianiu haczyków. Wygląda to tak:
1/ Sprawdzam receptę - czy data jest ok, czy jest podpis lekarza i wszystkie dane
2/ czytam jaki jest pierwszy zapisany lek
3/szukam go w koszyczku - porównuję nazwę i dawkę
4/czytam naklejkę - porównuję nazwę i dawkę leku z tą na opakowaniu i recepcie, sprawdzam, czy dawkowanie leku i nazwisko pacjenta są takie same jak na recepcie
5/sprawdzam datę ważności
6/sprawdzam ilość tabletek w opakowaniu
powtarzam ten algorytm dla wszystkich pozycji na recepcie
potem pakuję wszystko do torby, sprawdzając jeszcze raz, czy mam odpowiednie leki, w odpowiedniej ilości
w między czasie, albo na końcu przeglądam wszystkie recepty dla danego pacjenta pod kątem merytorycznym - czy nie ma interakcji, czy dawki nie są przekroczone i ogólnie czy wszystko gra.
w czasie szkolenia, po moim sprawdzaniu, koszyczek przejmował farmaceuta i sprawdzał jeszcze raz, czy nie przeoczyłam jakiś niezgodności.
Oczywiście przeoczyłam.
To, że na początku robiłam pomyłki mnie nie martwiło i rozumiałam, że po to jest to szkolenie, żeby mnie nauczyć na co zwracać uwagę. Niestety moje przeoczanie nie ustało po kilku dniach, a wręcz zaczęłam przeoczać poważniejsze niezgodności... Na przykład nie zauważyłam, że w jednej z przegródek w kasetce z lekami są dwie tabletki zamiast jednej, przegapiłam, że dawkowanie na recepcie mówi: 2 tabletki 3 razy dziennie przez 4 DNI a nie TYGODNIE, jak było na naklejce i tak dalej... Już mieli mnie wypisać, ale musiałam zaczynać sprawdzanie od nowa. i po kilkuset dobrze sprawdzonych - jeszcze raz i jeszcze raz. Mój trening się przedłużał i czułam się co raz gorzej. W końcu ktoś stwierdził, że za długo już siedzę na tym szkoleniu i potrzebują nowego farmaceuty. Został więc ustalony nowy termin do którego mam się wyrobić i rzeczywiście zostałam wypisana w środę po południu, mimo tego, że od ostatniej pomyłki sprawdziłam zaledwie niecałe 600 leków.
Wiedza o tym, że wypisano mnie nie dlatego, że się dobrze sprawowałam, ale dlatego, że potrzebowali nowego pracownika, w połączeniu ze świadomością, że skupianie się długo na jednej czynności i wykonywanie jej precyzyjnie, dokładnie i uważnie nie jest moją mocną stroną, sprawił, że cały entuzjazm z jakim wypatrywałam nowej pracy się ulotnił. Z jednej strony wiedziałam, że dam sobie radę - nie czuję się w żaden sposób gorsza od innych farmaceutów. Z drugiej jednak strony straciłam coś ze swojej pewności siebie i nie wiedziałam jak to będzie... Bałam się, że nie sprostam stawianym oczekiwaniom i że coś źle zrobię. Pocieszało mnie tylko to, że moja managerka z Forbes Road - Debbie jest doświadczona i będzie znała odpowiedź na większość pytań, także odciąży mnie z części obowiązków i pomoże w trudnych początkach.
Tak się faktycznie stało. Pracowałam jak na razie 3 dni - od czwartku do soboty. Zespół jest bardzo fajny i mocno mnie wspiera. Ale zanim o tym, napiszę najpierw o normalnych stosunkach farmaceuty z personelem.
Struktura jest tak zorganizowana, że na wszystko są procedury, które definiują dokładnie rolę, zakres obowiązków i odpowiedzialności każdego z pracowników. Na szczycie piramidy zawsze stoi farmaceuta. To farmaceuta ustala co, jak, przez kogo i kiedy ma być robione. Farmaceuta podejmuje decyzje, a wszyscy inni pracownicy do niego zwracają się we wszystkich nietypowych sytuacjach. Jest też odpowiedzialny za całe przedsiębiorstwo i płynność jego działania - w tym zakresie jego obowiązki zazębiają się z managerem. Generalnie rozróżnienie pomiędzy managerem, a farmaceutą nie jest zbyt wyraźne. Niby manager jest kierownikiem, ale to farmaceuta odpowiada i kieruje wszystkimi czynnościami związanymi z lekami (czyli większością czynności apteki). Zdaję się, że manager ma czuwać nad tym, czy wszyscy pracownicy (łącznie z farmaceutą) dobrze pracują, ale to farmaceuta jest osobą odpowiedzialną, szczególnie za część merytoryczną działalności apteki. Farmaceuta jest też jedynym całkowicie samodzielnym pracownikiem - pozostali mogą działać jedynie w zwyczajnych sytuacjach, ramach ustalonych procedur - każda ścieżka postępowania zawiera instrukcje zwrócenia się do farmaceuty w razie jakichkolwiek problemów czy wątpliwości. Farmaceuta też ma na większość rzeczy procedury, ale też ma jako jedyny możliwość użycia swojego "zawodowego osądu" (professional judgement) i podjęcia niezależnej decyzji w nietypowej sytuacji.
Dobrze ten stan rzeczy ilustruje fakt, że bez farmaceuty apteka nie może się otworzyć, a pracownicy nie mogą nic robić - nawet rozkładać przyjętego towaru na półki, nie mówiąc już o realizowaniu recept czy wydawaniu leków. Co więcej, jeśli farmaceuta w ciągu dnia wyjdzie z apteki, dozwolone czynności ograniczają się do sprzedaży leków zakwalifikowanych jako dostępne do sprzedaży bez recepty i bez nadzoru farmaceuty i do przyjmowania recept do realizacji później. Nie można natomiast sprzedawać żadnych innych leków ani nawet wydać pacjentowi leków wcześniej przygotowanych i sprawdzonych przez farmaceutę.
Taka rola wiąże się też z odpowiednim nastawieniem i podejściem reszty personelu. Można ogólnie powiedzieć, że farmaceutę się szanuje. Nie wchodzi się mu w drogę, nie przeszkadza i grzecznie czeka, na to żeby znalazł czas, żeby ci odpowiedzieć. Nie komentuje się też zachowań ani decyzji farmaceuty, a już na pewno się go nie krytykuje. Jedynie manager może sobie pozwolić na zwrócenie mu uwagi ale i to tylko w kwestiach niemerytorycznych, bo w merytorycznych słowo farmaceuty jest święte i ostateczne. (farmaceuta jest też jedyną osobą, która ponosi odpowiedzialność za to co się dzieje w aptece).
Dla żółtodziobego farmaceuty, takiego jak ja, może to oznaczać całkowitą katastrofę. Może być tak, że wszyscy pracownicy, zamiast ci pomóc i podpowiedzieć w pewnym sensie wypną się na ciebie mówiąc, że to od Ciebie zleży i zrobimy tak jak Ty powiesz. Jak nie wiedziałeś jak zrobić, to dalej nie wiesz.
Ale w moim przypadku na szczęście jest inaczej. Po pierwsze Debbie nie krępuje się powiedzieć mi jak i co mam robić i też zwraca mi uwagę, jak czegoś nie dopatrzę. Dotyczy to raczej drobnych rzeczy, typu bałaganu czy spraw organizacyjnych, ale i tak. Inni pracownicy (Emilly i Natalie) też nie zostawiają mnie samej z decyzją, tylko mówią mi jakie mam opcje i sugerują jak najlepiej zrobić, przy czym ostateczną decyzję zostawiają mi i się do niej stosują. Generalnie mnie wspierają, zostawiając mi pole do użycia wiedzy i zadecydowania. Nie wiem czy wyrażam się jasno, więc posłużę się przykładem:
Miałam receptę na fentanyl (pochodna morfiny) w plastrach i na recepcie było: 5 opakowań po 5 plastrów.
Ilość nietypowo duża, lek który może być potencjalnie nadużywany. Mówię więć do Emilly:
-dużo tego fentanylu, nie wiesz czy na pewno miało być aż tyle?
Emilly: nie wiem, możemy sprawdzić czy wcześniej tyle miała. ... Ostatnio miała 3 opakowania.
Ja: to dalej nie wiadomo, czy miała mieć tak dużo...
Emilly: Możesz zadzwonić do przychodni i zapytać ile miało być.
Była to jednak sobota, więc nie można było tego planu wcielić w życie, więc postanowiłam wydać tylko jedno opakowanie i odłożyć ostateczną decyzję do czasu skontaktowania się z lekarzem.
Tymczasem pacjentka przyszła po swoje leki i Emilly z nią rozmawiała. Zapytała się czy miało być 5 opakowań, czy 5 plastrów i powiedziała, że reszta będzie do odbioru później. Pacjentka potwierdziła, że miało być 5 opakowań, że ona już to bierze od lat. Po tej rozmowie, Emilly uznała więc, że to jest satysfakcjonująca odpowiedź i zaczęła przygotowywać te pozostałe cztery opakowania do odbioru później (czyli już sama wiedziała co powinno się zrobić) ale zanim to zrobiła, zapytała się mnie, czy słyszałam co mówiła ta pacjentka, i czy chcę mimo to zadzwonić do lekarza. Także ostateczną decyzję zastawiła całkowicie w moich rękach, nie pozostawiając mnie jednak samej z problemem.
Jestem więc ogólnie zadowolona z nowej, samodzielnej pracy i czuję się dobrze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)