Nasza
wyprawa do Southampton, na południowy kraniec Anglii w sylwestrowy
weekend była bardzo udana. Gościliśmy u Pauliny i Bartka, których
znaleźliśmy na cauchsurfingu. Dla porządku wyjaśnię, że zajechaliśmy do
nich wieczorem 30.12.12, po odstawieniu mamy na lotnisko (mama była u
nas na święta), po drodze wpadając z krótką wizytą do pod londyńskiego
High Wycombe, w którym chwilowo przebywała moja siostra Idka. Z Pauliną i
Bartkiem spędziliśmy sylwestra i we wtorek 1.1.13 po południu się
rozstaliśmy.
W Sylwestrowy poranek wybraliśmy się na południowy
zachód, do Lulworth Cove, obiecującego piękne widoki, których jak
wiadomo jesteśmy spragnieni. Niestety pogoda była paskudna - wiało i
padało. Ustaliliśmy, że w Anglii nie ma co się przejmować pogodą, bo
jeśli miałoby się rezygnować z wychodzenia z domu z powodu deszczu, to
cały czas siedziałoby się pod dachem... Pojechaliśmy więc, razem z Ewą -
koleżanką Pauliny ale bez Bartka, który pojechał do pracy. Niestety
pogoda nie dawała za wygraną - parking na którym stanęliśmy podzielony
był rzeką deszczowej wody a okoliczne ulice były zalane mniej więcej po
kostki. Niczym się jednak nie zrażając, założyliśmy swoje wodoodporne
kostiumy i ruszyliśmy zwiedzać. Dziewczyny nie były tak dobrze
wyposażone, przemokły więc w ciągu kilkunastu minut. Wiatr i deszcz
znacznie utrudniał chodzenie i patrzenie, no i przede wszystkim
skutecznie zasłaniał widoki. Niemiłosiernie ciął w twarz, jakby z nieba
leciały szpilki nie krople. Po ok. 1,5 godzinie takiego spaceru w końcu
się poddaliśmy i zawróciliśmy. A potem suszyliśmy się aż do nastania
nowego roku :)
Przed północą zdążyliśmy jeszcze puścić w niebo kilka
lampionów i popodziwiać fajerwerki z ogródka. W sumie sylwester upłynął
nam głównie na pogaduszkach.
W Nowy Rok, rano przeszliśmy się po
miasteczku. Zobaczyliśmy - jak do tej pory pierwsze w Anglii -
zniszczenia wojenne. Jeden z kościołów był zbombardowany a ruiny stały
na pamiątkę. Poza tym Southampton nie różniło się specjalnie od innych
brytyjskich miast. Na plus można mu zaliczyć obfitość i rozległość
miejskich parków.
Dużo ciekawsi od zwiedzanych miejsc byli (jak
zwykle) gospodarze. Paulina i Bartek są od nas o kilka lat młodsi i ich
życiowa perspektywa okazała się być zaskakująco inna od naszej. Chyba
pierwszy raz poczułam, ze niektóre życiowe decyzje, wahania, wątpliwości
i problemy są już za mną, a nie przede mną. Oni dopiero budowali swoją
życiową stabilność, zbierając doświadczenia, konfrontując marzenia z
rzeczywistością dokonywali wyboru swojej ścieżki życiowej. Oboje z
Maniuchem czuliśmy, że mamy ten etap już za sobą. że już "ułożyliśmy
sobie życie". Jest to dla mnie szokujące odkrycie - Maniuch przecież
ciągle zastanawia się co zrobić ze swoim życiem zawodowym, stale myślimy
gdzie by się tu następnym razem przeprowadzić, rozważamy różne opcje i
myślimy co robić w życiu, zadając sobie masę egzystencjalnych pytań.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, na jak wiele pytań i wątpliwości już
znaleźliśmy odpowiedź i w ogóle się nad nimi nie zastanawiamy! Czy na
tym polega dojrzałość?
Jednocześnie słuchając o czyichś przygodach, jak zwykle, żałowałam, ze
sama czegoś takiego nie przeżyłam. Paulina mieszkała przez pół roku we
Włoszech jako au pair. Miała masę pozytywnych wspomnień i przemyśleń z
tego okresu. Dużo się nauczyła, dużo zobaczyła i poznała. Ciągle
zadawałam sobie pytanie dlaczego ja nigdy nie zrobiłam czegoś takiego?
Dlatego, że nie umiem zajmować się dziećmi i nie odważyłabym się
wyjechać sama do obcej rodziny, do obcego kraju, którego nie znam nawet
języka? Tak, między innymi dlatego. Poza tym byłam w tym czasie na
studiach, których skończenie dało mi pracę i stabilność finansową. Czy
żałuję, że zrobiłam to co zrobiłam - nie! Myślę, że wybrałam dobrze i
korzystam teraz z owoców tego wyboru. A jednak zazdroszczę ludziom,
którzy wybrali inaczej :) Paradoksalne, ale taka chyba jest ludzka
natura.
Ciekawa była też ich perspektywa emigracyjna. Bartek pracuje na
zmywaku, kontynuując długa polską tradycję :) A do tego nie czuje się
zbyt pewnie w angielskim. Paulina pracuje w sklepie ale nie na cały etat
- spotykali się więc z innymi problemami niż my i w rezultacie
dostrzegali dużo więcej wad mieszkania w UK. My jednak na początku
byliśmy zachwyceni jak wszystko może być dobrze zorganizowane, dobrej
jakości i uporządkowane. Dopiero później zaczęliśmy dostrzegać
niezaizolowane domy, monotonię jednolitych uliczek i inne
niedoskonałości. Tymczasem Paulina dojeżdżała do pracy 1,5h pociągiem,
który był odwoływany z byle powodu, Bartek pracuje w restauracji często
na nocne zmiany, w trakcie których ma 3godzinną przerwę (nie zdąży
wrócić do domu, ani tam nie ma gdzie się podziać) i do tego czuje się
wyalienowany, bo przez barierę językową nie bardzo może porozmawiać z
innymi pracownikami. Zupełnie inna skala problemów.
Wyjazd ogółem
bardzo fajny. Kolejne nowe doświadczenie i nowa myśl wrzucona do worka
mojego umysłu. Oby takich nowych myśli i odkryć było w nowym roku jak
najwięcej.
Zdjęcia z wyprawy: https://plus.google.com/u/0/photos/102225926721216505083/albums/5828155847113389089
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz