niedziela, 18 marca 2012

Hunstanton

W niedzielę wybraliśmy się na drugą stronę zatoki nad którą mieszkamy, do miejscowości Hunstanton. (tu link do mapy: http://g.co/maps/akmmv)

Dzień zapowiadał się kiepsko. Rano padało i prognoza przewidywała przelotne deszcze i zachmurzenie w naszej okolicy. Zdecydowaliśmy się nie iść na spacer z Ramblersami, tylko wyruszyć gdzieś na własną rękę. Padło na Hunstanton, bo strona internetowa obiecywała ładne klify - obietnica się spełniła. Już po drodze zaczęło nam się podobać bo przejeżdżaliśmy przez las. Hunstanton, miejscowość typowo nadmorska nie była specjalnie interesująca, choć zadbana. Zrobiliśmy sobie czterogodzinny spacer wzdłuż kolorowych klifów. Klify były kilkuwarstwowe, każda warstwa w innym, żywym i kontrastującym kolorze. Do tego cała plaża była usiana kolorowymi głazami odpadającymi ze wszystkich warstw klifu - rezultat był bardzo ciekawy.

Po drodze spotkało nas kilka niespodzianek. Po pierwsze, mniej więcej w połowie drogi się wypogodziło. Po drugie ku naszemu zaskoczeniu ok. godziny pierwszej zaczął się przypływ, który całkowicie zmienił obraz plaży. Dzięki temu mieliśmy zgoła inne widoki idąc z powrotem. Po trzecie przez prawie cały spacer towarzyszył nam pies. Tak! Z sobie tylko znanego powodu dołączył do nas i postanowił za nami iść. Spotkał nas na plaży i nie zważając na nasze zniechęcające gesty oraz na kompletne ignorowanie szedł za nami. Co więcej widocznie czerpał przyjemność ze spaceru - wesoło podskakiwał, biegał i wszystko wąchał. wyraźnie też starał się nas zaangażować w zabawę. Zerkał na nas, czekał gdy się zatrzymywaliśmy, przynosił jakieś przedmioty... szedł za nami dobre 3 godziny, całkowicie oddalając się od domu i najwyraźniej całkowicie ufając, ze się niem zaopiekujemy. My staraliśmy się nie zwracać na niego uwagi, ale w końcu musieliśmy wejść z nim interakcję, bo przez pewien czas szliśmy ulicą i pies stawał na środku drogi i patrzył na nas, blokując przejazd... Musiałam więc zacząć go kontrolować i trzymać przy sobie. W końcu wróciliśmy do miasteczka i zaczęliśmy się rozglądać za jakąś jadłodajnią. Pies stał się problemem - biegał przy nas i na nas zerkał, wskazując jasno, że do nas należy. A my ani nie możemy go trzymać na smyczy, ani nie możemy go odpędzić... zdecydowaliśmy się coś z tym zrobić i po zasięgnięciu języka, znaleźliśmy telefon na policję - w przypadkach nie nagłych. Miła pani wysłuchała co nam się przytrafiło, przekierowała mój telefon do jakiejś innej instytucji, w której pracowała jeszcze milsza pani. Jeszcze milsza pani zapisała sobie mój (bardzo niedokładny) opis psa i moje położenie i powiedziała, że spróbuje coś zrobić, chociaż pewnie nic się nie da zrobić i będziemy musieli po prostu odjechać zostawiając go na parkingu. Po jakiś 10minutach jednak oddzwoniła i powiedziała, że ktoś zgłosił dzisiaj zaginięcie psa. W między czasie nawinęli się jacyś psiarze, którzy powiedzieli jak się nazywa rasa psa i byli w stanie podać dokładniejsze dane na temat jego przybliżonego wieku. Opis się zgadzał, więc Miła Pani przekazała nasz numer zmartwionej właścicielce i umówiliśmy się na odbiór psa. Czekaliśmy z towarzyszącymi nam miłośnikami psów i po jakiś 15 minutach przyjechała właścicielka. Z ulgą przekazaliśmy jej zgubę a ona z wdzięczności dała nam 10 funtów!!! I tak, pozbywając się niewygodnego towarzysza zarobiliśmy na obiad :)

Polecam zdjęcia: https://plus.google.com/u/0/photos/102225926721216505083/albums/5721340521412040817