piątek, 17 czerwca 2011

Szkolenie z prawa i Mrówkojad w korporacji

W poniedziałek i wtorek byłam na szkoleniu dla Europejskich
Farmaceutów (pod takim kryptonimem działam w swojej firmie), obejmującym
swoim zakresem głównie zagadnienia prawne i szeroko mówiąc,
organizacyjne.

Na początku nastąpiło zderzenie ze stroną wyspiarskiej kolei.
Wyszukiwarka połączeń próbowała nas zabić przyciężkim dowcipem - jako
planowany czas podróży z Bostonu do Rotherham, w którym miało się odbyć szkolenie, wyskakiwało 16 godzin (130 km)!
Gdy już udało się oszukać wyszukiwarkę i zmusić ją do wyświetlenia
czegoś rozsądniejszego i przystąpiliśmy do płacenia za przejazd
(uzbrojeni w cały zestaw bezpieczeństwa potrzebny w tym kraju do
wykonania płatności internetowej kartą), po długim namyśle
wyszukiwarka wypluła komunikat ogłaszający, że "sorry, coś poszło nie
tak". I musieliśmy zaczynać od początku. W końcu nam się udało, ale
nie było ani szybko, ani sprawnie...
Podobnie z noclegiem. W końcu udało się coś znaleźć, ale nie było to
takie łatwe, jak można by się spodziewać.
A wszystko dlatego, że bostoński oddział mojej firmy był zbyt zapracowany, żeby dowiedzieć się co i jak i poinformować mnie gdzie jest zapewniany przez firmę nocleg i jak mam tam dojechać. W ogóle nikt się o mnie nie zatroszczył, więc musiałam sama o siebie zadbać i pozałatwiać po swojemu. Okazało się to ni być najlepszym pomysłem.

Wyszło na jaw moje całkowite nieprzystosowanie
do warunków korporacyjnych: Znalazłam sobie najtańszy możliwy nocleg -
za 15 fontów za noc w Doncaster - pół godziny pociągiem od Rotherhamu. Zapakowałam
się w plecak i pojechałam. Oczywiście w Doncasterze padało, a z dworca
było jakieś 20 minut. Zmokłam więc po drodze (nawet bardziej niż
musiałam, bo trochę zabłądziłam i musiałam znaleźć drogę). Motelik
okazał się całkiem przyjazny, jedyną jego wadą z mojej perspektywy była odległość od
Rotherhamu. Okazało się jednak, że moje standardy są dalece odmienne od obowiązujących w świecie dużych, bogatych firm w którym od miesiąca przebywam. Hotel zapewniany przez firmę (w którym się nie znalazłam) był w pełni luksusowy, a mój motelik miał w pokoju  poza łóżkiem i czajniczkiem tylko cieknący kran...
W poniedziałek musiałam wyruszyć o 8 rano, żeby zdążyć na pociąg do
Rotherhamu, a tam z dworca znaleźć drogę do hotelu w którym było
szkolenie. Pogoda była ładna i miałam prawie godzinę, więc żwawo
ruszyłam w drogę, piechotą 45min. Po drodze, oczywiście, okazało się,
że spacer zawiera w sobie przekraczanie obwodnicy i odcinki po
poboczu... szłam tak więc, na korporacyjną konferencję, przy
dwupasmowej drodze rozważając złapanie stopa i myślałam o tym, że moje
życie nigdy się nie zmieni...
Jak już przyszłam i spytana o to jak się mam odpowiedziałam, że
dobrze, chociaż jest tu daleko z dworca, usłyszałam lekko zdziwioną
odpowiedź, że nikt nie spodziewał się, że ktokolwiek przyjdzie tu
piechotą, i przecież zwróciliby mi pieniądze za taksówkę... Oświecona
tą myślą, następnego dnia postanowiłam nie iść piechotą. Jednak
okazało się, że moja zaradność w kwestii organizowania sobie wygód
jest dużo mniejsza niż w zakresie znajdywania drogi. Znaczy nie miałam
większego problemu, żeby się zorientować w obcym mieście i znaleźć ten
hotel na piechotę, za to miałam duży problem, żeby znaleźć taksówkę.
Telefon stwierdził, że wydzwoniłam wszystkie pieniądze i można wręcz
powiedzieć, że byłam całkowicie bezradna... W końcu udało mi się
zapytać jakiegoś bardziej doświadczonego w tych tajemniczych dla mnie
sprawach przechodnia, który mnie skierował do Tesco, a tam, kolejny
przechodzień zaprowadził mnie do telefonu do wzywania taksówki. Słowem
wykazałam się całkowitą niekompetencją i nieprzygotowaniem na
korzystanie z udogodnień. Byłam też jedyną osobą, która drugiego dnia
szkolenia pokazała się w tych samych ciuchach co pierwszego (kto by
pakował więcej niż jeden komplet na dwa dni??).

Za to samo szkolenie było bardzo fajne i bardzo pomocne. Dowiedziałam
się wszystkiego o brytyjskim prawie farmaceutycznym, obowiązkach i
odpowiedzialności farmaceuty, systemie refundacji, polityce wobec
leków kontrolowanych, czyli po naszemu narkotyków i psychotropów i
tego typu rzeczach.
Najbardziej szokująca wiedza, jaką stamtąd wyniosłam jest taka: Prawo
stanowi, że lekarz może zapisać na recepcie dowolny lek, kosmetyk albo
jedzenie, pod warunkiem, że nie ma go na czarnej liście. Wszystko co
jest zgodnie z tą zasadą przepisane na recepcie jest refundowane (bo
wszystkie recepty są refundowane). W związku z tym lekarz może na
recepcie zapisać krem przeciwzmarszczkowy najdroższej firmy,
sześciopak piwa i krakersy, i apteka może to wydać bezpłatnie (dla
osób objętych "wyjątkami" o których już pisałam, jak osoby po 60 roku
życia itp.) albo za odpłatnością ryczałtową i NHS zwróci aptece
pieniądze!!! Czyli WSZYSTKO (poza czarną listą) jest refundowane! Ci
Anglicy są po prostu szaleni!

Inny ciekawy przepis to możliwość wydania leku bez recepty (poza narkotykami) na prośbę lekarza albo pacjenta. Odpowiednik naszej recepty farmaceutycznej, tyle, że nie ma zastrzeżenia, że można to zrobić tylko w celu ratowania życia. Jeśli prosi lekarz, trzeba tylko się upewnić, że na pewno jest lekarzem i zobowiązać go do dostarczenia recepty w ciągu 72h. Jeśli prosi pacjent to można mu wydać właściwie każdy lek (poza narkotykami) pod warunkiem, że już go kiedyś brał i ma dobry powód dlaczego potrzebuje go w tej chwili, bez recepty. Można więc sprzedać bez kłopotu tabletki antykoncepcyjne jakiejś zapominalskiej i nikomu nie trzeba ściemniać, że to dla siebie. Z drugiej można przy takiej sprzedaży samemu wymyślić cenę - jeśli więc ma się uporczywego pacjenta "jest sobota, a mi się skończyły tabletki, już piąty miesiąc z rzędu" to można mu sprzedać jego tabletki za jakąś z kosmosu wziętą, zawyżoną kwotę.

Na szkoleniu poza mną było 7 osób z Rumunii, dwie z Litwy, jedna z
Łotwy, dwóch Włochów i jednak Hiszpanka. Grupa była fajna i nie tylko
ja się o wszystko dopytywałam, więc było ciekawie i skutecznie. Do
Przedyskutowaliśmy wszystkie możliwe sytuacje i przypadki :) Jestem więc zadowolona i czuję się dużo swobodniej w aptece.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Po pracy


 Znaleźliśmy na obrzeżach miasta fajny park spacerowy. Z jednej strony jest ograniczony rzeką, z drugiej polami. Jest też ścieżka rowerowa, która ciągnie się chyba do samego Lincoln - stolicy hrabstwa.

Chociaż Boston jest malutki, jak na razie mamy gdzie chodzić na spacery i podziwiamy ładne angielskie domki i różane ogródki.



Wieżę kościoła widać nawet z parku
 Pogoda jest bardzo zmienna. Jak dotąd przez większość czasu strasznie wiało. Dni zmieniają się ze słonecznych w deszczowe na przestrzeni kilku godzin. Na szczęście deszcze (jak dotąd) były tylko przelotne. ogólnie więc pogoda jest ok i też dzięki tym częstym deszczykom zmieniającym się ze słoneczkiem warunki dla roślin są doskonałe - stąd ładna zieleń i intensywne kolory.

Jeden z wielu przydomowych ogródków

niedziela, 5 czerwca 2011

Brytyjska Apteka

Wszystkich nie-farmaceutów z góry ostrzegam, że tan wpis może im się wydać nudny. Nie będę się tym jednak zrażać, więc i tak go opublikuję, bo jest odpowiedzią na pytania, które sama zadawałam znanym mi farmaceutom-emigrantom, nigdy nie dostając satysfakcjonującej odpowiedzi. 

Apteka w UK jest miejscem zupełnie innym niż apteka w Polsce, takoż pozycja farmaceuty.

Są cztery rodzaje pracowników:

Counter assistant - kasjer
Dispenser/technik - zbieracz i naklejacz
Farmaceuta - sprawdzacz i nadzorca
Manager - organizator czasu i załatwiacz Wszystkich Innych Spraw

Podróż recepty po kolejnych stacjach w aptece wygląda następująco:
Najpierw trafia do apteki na jeden z dwóch sposobów - albo przynosi ją pacjent albo nasz kierowca. Na początku trafia w ręce counter assistanta, który potwierdza nazwisko i adres na recepcie z danymi pacjenta oraz sprawdza, czy recepta jest podpisana przez lekarza i czy jest płatna czy nie. Odpłatność za leki na receptę wynosi ryczałt 7,40 za każdy rodzaj leku, niezależnie od ilości opakowań albo nic, czyli za darmo. Czyli jeśli recepta jest płatna to za receptę na której wypisano np. 1 op. omeprazolu i 3 op. diclofenacu i 1 op. clotrimazolu zapłaci 22,20. Jeśli jest bezpłatna to oczywiście nic nie zapłaci. Bezpłatne leki należą się znacznej większości ludzi tj:
-dzieciom poniżej 16 roku życia
-dzieciom poniżej 18 roku życia jeśli się uczą
-osobom powyżej 60 roku życia
-posiadaczom certyfikatu medical exemption, czyli naszym chorobom przewlekłym - wchodzi w to dość dużo chorób, takich jak cukrzyca, padaczka, niektóre choroby hormonalne, ale nie ma na liście nadciśnienia ani astmy
-osobom, które przedpłaciły za leki bezpośrednio do NHSu. Jest możliwość dokonania jednorazowej wpłaty 104 funtów rocznie i wtedy już nic więcej nie płaci się za leki. Opłaca się to wszystkim, którzy biorą 15 lub więcej leków rocznie, czyli jeden miesięcznie i trzy inne! Wtedy też wszystkie dodatkowe leki, jakie lekarz zapisze są za darmo
-osobom o niskich dochodach, na zasiłku dla bezrobotnych i tym podobnym grupom, których dokładnie na razie nie odróżniam
-inwalidom wojennym
-jeśli zapisana jest antykoncepcja (!!!) tabletki antykoncepcyjne są za darmo dla każdego

Jak widać ta lista pokrywa znaczną większość pacjentów, także ogólnie tylko kilka % recept jest płatnych i to i tak płatnych tylko w wysokości ryczałtowej stawki za pozycję na recepcie. Nie ma leków z odpłatnością 100%. Jest za to lista leków, które nie mogą być zapisane na recepcie, czyli nie są refundowane, ale jest wyjątkowo krótka. Za to lista leków refundowanych jest wprost monstrualna.
Ci zwariowani Anglicy refundują po prostu wszystko - leki, witaminy, kremy, szampony, opatrunki, worki do moczu i stomii, jedzenie na bezglutenowców... nawet oliatum jest refundowane! Długo by wymieniać, ale ja co chwila jestem zaskakiwana. Przez pierwsze dni nie byłam pewna czy dobrze rozumiem o co chodzi, widząc wydawany za darmo paracetamol, syrop prosty, ale też np. ezetrol, daivobet, protopic, plavix i wiele wiele innych, o których nasi podatnicy mogą tylko pomarzyć , bo są zwyczajnie za drogie... Za darmo jest nawet viagra, ale muszę zwrócić honor, że nie dla wszystkich (tylko dla cukrzyków, chorych na nerki i choroby podbrzusza, jak wycięty pęcherz). Pytałam więc co chwila biedną Debbie "i to też jest refundowane?' a na jej przytaknięcie wybuchałam śmiechem :)

Jak już zostanie ustalone, czy pacjent będzie płacił za leki czy nie, counter assistent pyta, czy pacjent będzie czekał na leki, czy przyjdzie je odebrać później. Zależnie od odpowiedzi recepta ląduje w czerwonym (priorytet) lub szarym koszyku i idzie do zbieracza.

Zbieracz najpierw musi przepisać receptę do komputera. Przepisuje się dane pacjenta i wszystkie przepisane leki wraz z dawkowaniem, przy czym jeśli dany pacjent już u nas kupował to jego dane i poprzednie leki są w systemie i tylko trzeba je zaznaczyć. Wszystkie leki od razu się dodaje do zamówienia, sprawdza, czy żaden z leków nie jest na "czarnej liście" czyli czy wszystko się należy na receptę. Jeśli wszystko jest ok. drukuje się naklejki. Każdy lek wydawany z apteki musi być oklejony naklejką z nazwiskiem pacjenta, nazwą i dawką leku, dawkowaniem i w niektórych przypadkach specjalnymi ostrzeżeniami np. "uwaga! zawiera paracetamol! nie łączyć z innymi lekami zawierającymi paracetamol!" albo "połykać w całości, nie rzuć" albo "może powodować senność, jeśli ci się to zdarzy (if affected) nie prowadź samochodu, ani nie obsługuj maszyn" itp.
Z tak przygotowanymi naklejkami zbieracz bierze swój koszyczek, receptę i naklejki i wyrusza pozbierać potrzebne leki z półek. Potem okleja wszystkie opakowania odpowiednimi naklejkami sprawdzając datę ważności i ilość tabletek.
Tu kolejna różnica - W Anglii nie ma zakazu dzielenia opakowań co oznacza, że wydaje się dokladnie tyle tabletek, ile lekarz zalecił. Jeśli lek jest w blistrach to pół biedy - odcina się po prostu potrzebną ilość tabletek. Gorzej jak jest w słoiczku - wtedy trzeba pracowicie wyjąć tabletki, przeliczyć je i zapakować do nowego słoiczka! co więcej nawet jak ilość tabletek w słoiczku zgadza się z ilością na recepcie, ale słoiczek zbyt łatwo otworzyć, tabletki przesypuje się do dziecio-odpornego słoiczka! ostatnio witaminę B przesypywałam!!  W trakcie zbierania robi się też inne rzeczy, które u nas są powierzane pacjentom, tak jak rozrabianie antybiotyków w zawiesinie (wydaje się gotową zawiesinę, a nie proszek).

Jak już wszystko jest przygotowane, odpowiednio zapakowane i oklejone, gotowy koszyczek z receptą ustawia się w kolejce do sprawdzenia przez farmaceutę.

Farmaceuta bierze koszyczek i sprawdza dokładnie czy leki zgadzają się z receptą i czy naklejki są dobrze ponaklejane, kontroluje ilość tabletek, postać leku, datę ważności itp. Sprawdza też czy dawkowanie na recepcie jest takie samo jak na naklejce oraz czy klinicznie recepta ma sens - dawki nie są przekroczone, nie ma interakcji i ogólnie czy wszystko gra. Potem wszytko pakuje do torby i nakleja ostatnią naklejkę z danymi pacjenta na wierzchu. Jeśli pacjent czekał to idzie mu to zanieść, ewentualnie przekazuje koszyczek kasjerowi. Jeśli torba z lekami jest do wydania później - ląduje w szafie z lekami do odbioru, a recepta w specjalnym katalogu, żeby ją można było łatwo znaleźć gdy pacjent przyjdzie.

Farmaceuta jest więc głównym haczyczkowym apteki, gdyż jego rola polega na stawianiu haczyków :) Oczywiście rola ta jest doniosła i odpowiedzialna, ale jednak...
Poza tym farmaceuta odpowiada na wszystkie pytania pacjentów, jeśli dotyczą działania/użycia leków. Często te pytania są zadawane kasjerowi, który jest pierwszą osobą, z którą styka się pacjent. Kasjerzy są więc szkoleni na które pytania mogą sami odpowiedzieć, a które muszą przekierować do farmaceuty. Kasjerzy muszą każdemu zgłaszającemu się z problemem medycznym zadać pytania WWHAM: kto jest pacjentem; jakie są objawy; jak długo to trwa; jakie działania już zostały podjęte; czy pacjent bierze jakieś inne leki. Często widzę, jak przybiega kasjer do Nikki z krótkim pytaniem typu: paracetamol może być z ramiprilem?
Farmaceuta musi być też informowany o wszystkich zakupach leków z grupy P czyli "bez recepty, pod nadzorem farmaceuty" Generalnie przed wydaniem takiego leku powinien zrobić cały wywiad, ale najczęściej robi to za niego kasjer, a farmaceuta jedynie potwierdza, że wszystko jest ok. Jeśli ktoś jednak ma jakieś bardziej zaawansowane pytania albo jakiś problem to farmaceuta idzie z nim porozmawiać osobiście.
Poza tym farmaceuta wykonuje usługi profesjonalne, najczęściej tzw MUR czyli przegląd używanych leków. Każdemu pacjentowi taka usługa należy się raz w roku i płaci za nią NHS. Polega to na przejrzeniu wszystkich leków jakie bierze dany pacjent i upewnieniu się, że wie co i jak ma brać (tak, tak, na naklejkach jest napisane, ale kto by się tym przejmował). Jest to też okazja, żeby zobaczyć, czy pacjent się dobrze czuje i nie ma żadnych działań niepożądanych i ogólnie czy wszystko gra.
Wykonuje się jeszcze inne tego typu usługi monitorujące stan zdrowia społeczeństwa, ale jeszcze się z nimi nie zapoznałam, więc nie wiem dokładnie.
Do obowiązków farmaceuty należy też kontrolowanie stanu narkotyków (inwentaryzację robi się co tydzień), dokonywanie zmian w książce narkotyków, przyjmowanie i wydawanie. Farmaceuta też nosi przy sobie klucze do szafki z narkotykami.
No i jeszcze jedna, najweselsza funkcja. Farmaceuta nadzoruje wydawanie metadonu :) Metadon (środek udający heroinę) jest w pełni refundowany, znaczy jest za darmo i należy się uzależnionym od heroiny, którzy zapisali się na odwyk. Heroiniści są podzieleni na dwie grupy - nadzorowanych, którzy muszą wypić swoją dzienną dawkę na oczach farmaceuty (żeby nie sprzedali uzyskanego w aptece metadonu) i tych, którzy dostają zapakowane buteleczki. W miarę postępu terapii dawki stopniowo są zmniejszane, ale na weekend metadoniści dostają zapas - żeby im starczyło na niedzielę :) Wszyscy generalnie wiedzą, że nic to nie daje, a odbiorcy metadonu traktują go raczej jak dodatkowe źródło narkotyku - nie tak silnego i dobrego, ale umożliwiającego wzięcie mniejszej dawki heroiny dla uzyskania tego samego efektu. Mimo tego państwo stara się pomóc swoim zagubionym owieczkom i refunduje im metadon oraz płaci aptekom za operowanie nim :) Może z resztą komuś udało się dzięki temu wyjść z nałogu - nie wiem.

Tak się przedstawiają obowiązki farmaceuty w UK. Potwierdzam krążącą opinię, że farmaceuta cieszy się tu większym autorytetem i prestiżem niż u nas, między innymi dlatego, że zajmuje się tylko tymi bardziej profesjonalnymi zajęciami, a od kasowania i tego typu czynności ma innych ludzi. Generalnie wyraźnie farmaceuta jest jedynym specjalistą w aptece i bez niego apteka nie może pracować - ze względu na to cieszy się dużym szacunkiem i jest uważany za ważnego. Jest też jedyną osobą odpowiedzialną za wszelkie kwestie merytoryczne związane z lekami, w tym za organizację przestrzeni i dopilnowywanie procedur rządzących gospodarką lekową. Do niego pacjenci i inni pracownicy zwracają się do niego z pytaniami i to on, jako jedyny członek personelu, podejmuje ostateczne decyzje.
Sama praca nie jest jednak ciekawsza niz w Polsce (przynajmniej na razie tak mi się wydaje). Wręcz jest nudniejsza, bo przez 90% czasu tylko sprawdza się zgodność zawartości koszyczka z receptą i nawet się z nikim nie gada. Niestety wbrew krążącym opiniom, mimo tego, że nie robi się tego na oczach czekającego pacjenta, nie można powiedzieć, żeby nie pracowało się w pośpiechu.


Jeszcze mam dwie rzeczy do napisania.
Jedna to drugie źródło recept, o którym wspomniałam na początku. Część recept (ok. połowy) nie jest przynoszona przez pacjentów, tylko przywożona z przychodni przez kierowcę. Działa to tak, że każdy pacjent, który sobie tego zażyczy, może przy odbiorze leków zadeklarować, które leki będzie chciał za miesiąc i upoważnić aptekę do załatwienia na nie recepty, podając przychodnię do której należy. Na zamówieniu złożonym przez pacjenta odnotowujemy dwie daty - datę odbioru kolejnej porcji leków (na ogół miesiąc od daty złożenia zamówienia) i datę o tydzień wcześniejszą - datę kiedy my musimy dostarczyć to zamówienie do przychodni, tak, żeby lekarze zdążyli wypisać receptę. Mamy więc cały katalog kartek z zamówieniami pacjentów, zorganizowany wg daty, kiedy trzeba będzie je przekazać do przychodni, żeby lekarze wypisali recepty. Codziennie wyjmujemy pliczek zamówień na ten dzień i kierowca zawozi je do przychodni i po kilku dniach wraca pliczek recept, które przechodzą całą procedurę - przepisywanie do komputera, zbieranie i oklejanie leków, sprawdzanie przez farmaceutę i pakowanie - i czekają na odbiór. Przy odbierze pacjent może ponowić zamówienie na kolejny miesiąc i tak dalej. Sprytne, co? Ciekawa jestem, czy coś takiego można by wprowadzić w Polsce. bo przecież u nas to wygląda tak samo, tylko, że karteczkę z zamówieniem zanosi do przychodni pacjent a nie aptekarz.

Druga rzecz to przygotowywanie zestawów leków dla niepełnosprawnych i dziadków w domach opieki. Jest to czynność, wcześniej mi nie znana, bo nieobecna w polskich aptekach. Chodzi o to, że osoby niepełnosprawne oraz osoby przebywające w domach opieki, zamiast dostawać leki normalnie w opakowaniach, z których się je samemu wydostaje mają zapakowane leki w specjalne tacki.

Tabletki zapisane danemu pacjentowi trzeba pracowicie wypstrykać z blistrów i umieścić w kieszonkach na tacce, tak, żeby choremu i pielęgniarkom nie pomyliło się co, kiedy i ile ma brać. Robota głupia jak nie wiem co i palce bolą... A potem farmaceuta musi sprawdzić, czy w każdej przegródce są odpowiednie tabletki...
Oczywiście leki są za darmo, a NHS płaci aptece za dodatkową usługę :)

piątek, 3 czerwca 2011

Co tam w pracy

W pracy co raz lepiej. Co prawda moje nadzieje związane z przydzieleniem mi opiekuna okazały się płonne, bo Nikki, która nim została mianowana ma dla mnie jeszcze mniej czasu niż miała Debbie w poprzedniej aptece... Ale mimo to robię postępy i jest ogólnie w porządku.
Generalnie korporacja w której się zatrudniłam ma sensowne procedury na wszystko, włącznie z trenowaniem zamorskich farmaceutów, jednak w zderzeniu z rzeczywistością okazuję się to nie być aż tak dobrze zorganizowane. Pierwszego dnia Nikki przydzieliła mnie do czytania papierów i uczenia się obsługi książki pt. "Drug Tariff" czyli po naszemu "listy leków refundowanych" wraz ze wszystkimi przepisami kto, co i kiedy może przepisać na receptę. Książka (jak łatwo się domyśleć) jest nie do przeczytania - dostałam więc do niej "ćwiczenia", których wypełnienie zmuszało mnie do odszukania różnych informacji w tym tomisku i w ten sposób ułatwiało (a raczej umożliwiało) zapoznanie się z jego treścią. Zamysł świetny, ćwiczenia dobrze skonstruowane, ale wykonanie już nie koniecznie. Jak nie wiedziałam gdzie szukać danej informacji, to nie było nikogo, kogo mogłabym się zapytać... mogłam zrobić tylko to co już wiedziałam - czyli to co już mi wcześniej pokazano.
no, nie tak zupełnie.
Apteka w której obecnie stacjonuje jest prawdziwą maszyną. Dziennie przewija się kilkaset recept, cały 6cio osobowy personel cały czas pośpiesznie pracuje przerzucając tony leków  z kontenerów w których przyjeżdżają na półki, z półek do koszyczków w których przygotowuje się zestawy dla pacjentów, a z koszyczków do torebek gotowych do odbioru. W całym tym mechanizmie, na końcu łańcucha, jest jedna jedyna farmaceutka, przez której ręce i uwagę muszą przejść tysiące wydawanych codziennie leków. Nikki, bo o niej mowa, jest jednocześnie managerem tej apteki, moim trenerem i farmaceutką odpowiedzialną za rozwiązywanie wszystkich bieżących problemów przychodzących i dzwoniących pacjentów, personelu i wszystkich innych, którzy konkurują ze sobą o jej uwagę. Moje szanse w tym wyścigu są więc raczej nikłe...
Niespodziewanie, z ratunkiem przychodzi mi instytucja farmaceuty lokuma. Lokum, to farmaceuta nie zatrudniony na stale w danej aptece, tylko przychodzący na jeden dzień/parę godzin w jakiś awaryjnych sytuacjach jak urlop podstawowego farmaceuty. Lokumowie charakteryzują się tym, że nie mają innych obowiązków poza wymaganymi przez prawo (czyli przede wszystkim sprawdzanie recept, odpowiadanie na zapytania pacjentów, nadzorowanie gospodarki narkotykami) i są wyluzowani. Nie dotyczą ich żadne problemy apteki, obroty i dochody, problematyczni pacjenci, którzy o coś prosili albo czegoś nie dopilnowali itp. Niczym się nie martwią i nic ich nie obchodzi - oni tylko sobie sprawdzają recepty, które im reszta aptecznej maszynerii podsunie pod nos. Czyli zupełnie inaczej, niż farmaceutka, która jest jednocześnie managerem. I tu znalazłam swoją szansę - taki lokum, w przerwie pomiędzy receptami, nawet chętnie z kimś zamieni słowo, a jednocześnie wie wszystko, o co ja, jako szkoląca się na farmaceutkę, mogę zapytać - i tak się rodzi symbioza :)
W naszej aptece Lokum przychodzi jak Nikki ma jakieś wyjątkowe inne obowiązki typu spotkanie z szefem itp. W tym tygodniu lokum przebywał w aptece 1,5 dnia. W moich zmaganiach z Drug Tariff pomogła mi więc nie moja opiekunka, ale farmaceutka z Nigerii :)

Następnego dnia już czytanie zostało mi prawie odpuszczone (spędzam zaledwie 1-1,5h dziennie na czytaniu przepisów farmaceutycznych) i zostałam przydzielona do przygotowywania (zbierania) leków według recepty i wkładanie ich do koszyczków, a następnie oklejanie odpowiednimi etykietkami i ustawianie w kolejce do sprawdzenia. Zajęcie dobre dla mnie bo pozwala szybko nauczyć się wielu rzeczy. Dochodzę już do co raz większej wprawy i mam nadzieję, że wkrótce moja kariera zbieracza się zakończy i wskoczę na wyższy poziom :) Tymczasem prowadzę dokumentację mojego zbieractwa w postaci kartki na której zapisuję ilość zebranych przeze mnie obiektów. Na koniec dnia Nikki podlicza ile w sumie zebrałam i obkleiłam i wytyka błędy.  Jak osiągnę poziom 1500 dobrze zebranych i obklejonych leków pod rząd to mogę przejść dalej.