niedziela, 17 lipca 2011

do pracy się nie spóźniał i kochał heroinę

Wielka Brytania szczyci się posiadaniem rozbudowanego programu leczenia narkomanów i redukcji szkód, jakie narkotyki wyrządzają społeczeństwu.
Polityka państwa w tym zakresie jest szeroko zakrojona i angażuje różnego rodzaju specjalistów. Poza ośrodkami leczenia narkomanii, w których można zasięgnąć porady, pomocy psychologicznej czy pójść na odwyk, istnieje masa organizacji i instytucji prowadzących terapię nie tyle odwykową co stabilizacyjną. Uzależnionym od heroiny oferuje się trwającą latami terapię metadonem – pochodną morfiny zaspokajającą głód narkotykowy i zapobiegającą objawom odstawienia. W praktyce wygląda to tak, że pacjenci codziennie przychodzą do apteki po swoją dawkę i zależnie od swojego stażu i zachowania, wypijają ją na oczach farmaceuty albo zabierają do domu. Poza tym dajemy im świeże wyposażenie do bezpiecznego brania heroiny, ale o tym szerzej za chwilę.
Założenia na których oparte jest to przedsięwzięcie są takie, że mniej kosztów i szkód generują zdrowi narkomani niż chorzy. A dokładnie:

1.Statystki wskazują, że każdy funt wydany na leczenie i edukację narkomanów przynosi 2,5 funta oszczędności z rekompensowania skutków przestępstw popełnianych pod wpływem narkotyków albo dla ich uzyskania, oraz nie ponoszenia kosztów leczenia wszelkiego typu chorób wynikających z amatorskiego sposobu zażywania narkotyków.
2.Narkoman czy nie, człowiek ma prawo do leczenia i równego traktowania. Decyzję narkomana o braniu narkotyków przyjmuje się jako fakt i nie ocenia się jej moralnie. Nie zniechęca się ani nie zachęca do narkotyków. Szanuje się godność i wszystkie prawa narkomana, tak samo jak każdego innego człowieka.
3.Lepiej realizować realistyczne cele – lepiej mieć narkomanów, którzy zażywają swoje narkotyki bezpiecznie (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, używają terminu „risk-free use”). Skupiają się na zmniejszeniu ryzyka związanego z zażywaniem narkotyków, a nie na wymuszaniu abstynencji, chociaż wspierają tych, którzy chcą odstawić :) Polityka redukcji szkód wychodzi z założenia, że narkotyki przynoszą narkomanom nie tylko szkody ale też dają im pewne korzyści - doznania dla których narkoman jest gotów ryzykować. W związku z tym próba poprawienia bezpieczeństwa zażywania narkotyków jest bardziej realnym celem niż próba namówienia ludzi do zaprzestania zażywania.

Farmaceuci są zaangażowani w następujące usługi dla narkomanów:
-kierowanie na badania przesiewowe na obecność wirusów HIV, WZW B i C (za darmo)
-identyfikowanie i informowanie o zakażeniach bakteryjnych, związanych z niesterylnym wstrzykiwaniem narkotyku – chodzi o zakażone, ropiejące i siniejące rany. Przy tym punkcie należy udzielić porady, że zażywanie narkotyków doustnie albo przez palenie czy wąchanie jest bezpieczniejsze niż wstrzykiwanie ich w żyłę i w związku z tym powinno się zachęcać klientów do palenia heroiny (!)
-ostrzeganie przed uogólnionymi zakażeniami i grzybicami powodowanymi zabrudzonym sprzętem
-uświadamianie zagrożeń wynikających z dzielenia się igłami ze znajomymi
- nauczanie prawidłowej techniki wstrzykiwania, zapobiegającej powstawaniu ran i niebezpiecznych zakrzepów oraz stygmatyzujących siniaków (tak! narkoman ma prawo do godności i nie bycia napiętnowanym tylko dlatego, że jest narkomanem!)

Żebyśmy w pełni mogli wykonywać nasze zadanie i efektywnie zmniejszać ryzyko związane z narkomanią świadczymy następujące, darmowe (znaczy opłacane z publicznych pieniędzy) usługi:

- realizujemy recepty na metadon. W mojej aptece jest kilkunastu metadonowych pacjentów. Większość przychodzi codziennie i wypija swój kubeczek zielonego płynu pod nadzorem farmaceuty, reszta zapracowała sobie na możliwość zabierania swojej działki do domu. Mamy też kilku takich, którzy odbierają swoją dawkę dwa razy w tygodniu. Metadonowcy są bardzo mili i grzeczni. Znają się z personelem po imieniu, czasem zagadują. Stwarza im się możliwie przyjazną atmosferę i traktuje uprzejmie i otwarcie – jest to jedno z zaleceń lokalnej polityki wobec narkomanów. Statystyki dowodzą, że bycie przyjaznym dla metadonowych klientów wspiera ich leczenie. W materiałach, które teraz studiuję jest napisane, ze celem terapii metadonowej nie zawsze jest dążenie do abstynencji – badania dowodzą, że niekiedy lepiej jest ustabilizować pacjenta na stałej dawce metadonu bo to go przywiązuje do codziennej rutyny i pozwala zażywać mniej prawdziwego narkotyku (!) Czyli państwo, widząc, że dany człowiek nie przetrwa długo bez heroiny, decyduje się na przewlekłe dostarczanie mu darmowego quasi-narkotyku.

-dostarczamy igły i strzykawki oraz pojemniki na zużyte igły. Celem jest uniknięcie używania brudnych igieł i strzykawek i zapobieganiu zaśmiecania miejsc publicznych zużytymi, zakażonymi igłami. Zasada jest taka, że jeśli ktoś przychodzi bez pełnego pojemnika to dajmy mu tylko dwie igły. Jeśli przynosi na wymianę pojemnik, może dostać tyle igieł ile potrzebuje. Ma do wyboru kilka rodzajów i jeśli nie wie jakie chce, to moim zadaniem jest mu doradzić, jakie będą dla niego najlepsze. Żółte (te wydajemy najczęściej) są do heroiny podawanej do żył powierzchniowych, np. na ramieniu. Pomarańczowe i niebieskie są do heroiny wstrzykiwanej w pachwinę. Chociaż wydając takie igły powinnam udzielić porady, że wstrzykując w pachwinę trzeba być bardzo ostrożnym, bo przekłucie tętnicy udowej grozi wykrwawieniem, a zahaczenie o położony niedaleko nerw jest bardzo bolesne i może doprowadzić, do poważnych uszkodzeń. Z kolei do wstrzykiwania sterydów najlepsze są igły niebieskie i zielone. I co wy na to?

-dostarczamy sterylne pojemniczki do grzania i rozpuszczania działki i wodę do wstrzyknięć. Tu filmik pokazujący jak się z tym obchodzić: coocker i ampułki

-dostarczamy filtry do przesączania rozpuszczonej heroiny (rzadko wykorzystywane tak jak się powinno, czyli jednorazowo, bo na filtrze osadza się dość duża część działki, więc szkoda marnować)

-dostarczamy saszetki ze sterylnym kwasem cytrynowym, potrzebne do rozpuszczania heroiny i kokainy oraz udzielamy porady, ile kwasu należy użyć. Tu filmik instruktażowy, pokazujący ile kwasu trzeba użyć i udowadniający, że dodanie większej ilości kwasu nie zmienia stężenia heroiny a jedynie pH.

-jesteśmy uczeni co zrobić w razie przedawkowania i jesteśmy zobowiązani tą wiedzę rozpowszechniać. Tu filmik.

-no i oczywiście udzielamy porad i dostarczamy materiały szkoleniowe radzące jak należy sobie wstrzykiwać narkotyki.

Apteki za swoją dodatkową, profesjonalną usługę kasują dodatkowe pieniądze z NHSu. Cała armia pracowników socjalnych, ośrodki zdrowia zajmujące się leczeniem uzależnień, psycholodzy i wszystkie inne organizacje zaangażowane w „minimalizowanie szkód” też oczywiście kosztują i to niemałe pieniądze. Ale jako się rzekło - każdy funt wydany na leczenie i edukację narkomanów przynosi 2,5 funta oszczędności :)

Od farmaceutów wymaga się posiadania specjalnych kwalifikacji do radzenia sobie z problemem narkomanii i do świadczenia usług w zakresie programu Redukcji Szkód (Harm Reduction). Właśnie się tego uczę (w trybie eksternistycznym) i piszę o tym, bo cały ten program jest dla mnie ambiwalentny i sama nie wiem co o nim myśleć. Niby przesłanki, które za nim stoją są oczywiste – rzeczywiście lepiej jest uczyć jak bezpiecznie wstrzykiwać sobie coś w żyłę niż potem leczyć zakażone rany. I zawsze uważałam, że jak już ktoś wystawia się na ryzyko biorąc jakieś szkodliwe substancje, to lepiej żeby mógł się dowiedzieć od specjalisty jakie są rzeczywiste zagrożenia i czy/jak można ich uniknąć, zamiast opierać swoją wiedzę na doświadczeniach szemranych znajomych. Ta angielska polityka redukcji szkód doskonale się w to wpisuje. Z drugiej strony jakoś trudno mi pogodzić się z tym, że mam instruować ludzi, że heroinę należy wstrzykiwać w kierunku serca, najlepiej w żyłę na przedramieniu i trzeba uważać, żeby dobrze trafić w żyłę, bo wstrzyknięcie w tętnicę albo w tkankę obok naczynia krwionośnego jest bardzo niebezpieczne. Służyć poradą, że heroinę trzeba rozpuszczać w sterylnej wodzie, którą można wziąć z apteki i żeby się dobrze rozpuściło trzeba dodać kwasu cytrynowego albo askorbinowego, ale tylko minimalną niezbędną ilość, bo jak się doda za dużo, to zastrzyk będzie zbyt zakwaszony, co wiąże się z ryzykiem uszkodzenia żyły. Czy to nie jest absurdalne? Ostrzegać przed wstrzykiwaniem heroiny brudną igłą dlatego, że to niebezpieczne? Tak jakby wstrzykiwanie czystą igłą było bezpieczne... Niby piszą „bezpieczniejsze”, a nie bezpieczne, ale do prawdy, trudno o tym pamiętać, gdy czyta się dokładne, fachowe instrukcje jak przygotować i zażyć heroinę...
Pytanie, które stale mi się nasuwa w miarę uczenia się moich nowych obowiązków, ma bardziej naturę filozoficzno-moralną. Ryzyko wynikające z zażywania narkotyków wiąże się nie tylko z używaniem brudnego sprzętu, ale też z czystością samego narkotyku i jego faktycznym składem. Jak wyczytałam w moich materiałach szkoleniowych, większość przedawkowań heroiny (i następujących po tym zapaści i zgonów) wynika z nieznajomości mocy zakupionego na czarnym rynku narkotyku a wiele zakażeń bierze się z brudnej samej heroiny, a nie tylko sprzętu. Skoro więc chcemy minimalizować ryzyko i koszty generowane przez chorych narkomanów, dlaczego nie świadczymy usługi sterylizowania samego narkotyku, albo jeszcze lepiej – dlaczego nie wydajemy w aptece heroiny? Administrowana w aptece heroina pochodziłaby ze znanego źródła, znana była by moc i czystość narkotyku no i byłaby bezpieczna mikrobiologicznie. Czy to by nie minimalizowało ryzyka zażywania? Tylko błagam, nie mówicie, że nie możemy sprzedawać heroiny bo to nielegalne. Co to za argument? Cały ten program, o którym tu piszę jest oparty na ustawach stworzonych specjalnie w celu minimalizacji szkód. Gdyby była na to zgoda, można by też zalegalizować sprzedaż narkotyku, w celu zmniejszania szkód związanych z jego obrotem na czarnym rynku.
Jedyny problem jest taki, że na legalizację heroiny nie ma zgody. I to mnie w sumie nie dziwi, bo ja też bym się nie zgadzała na rozdawanie ludziom heroiny... ale z drugiej strony jaka jest różnica pomiędzy dostarczaniem igieł, filtrów, wody, kwasu i porad potrzebnych do zażywania heroiny od dostarczania samej heroiny? Jedno i drugie jest w istocie ułatwianiem bezpiecznego zażywania narkotyku. A jeszcze gdyby heroina była za darmo, to zminimalizowane zostałoby nie tylko ryzyko wstrzyknięcia sobie jakichś brudów albo przedawkowania, ale też ryzyko popełniania przestępstw w celu zdobycia pieniędzy na heroinę. Czyli całkowicie zniknęłyby wszystkie problemy jakie generują narkomani i państwo nie ponosiłoby kosztów ich przestępstw ani kosztów leczenia... Czy to nie wydaje się logicznym wyjściem?
Tak sobie rozmyślałam, pogrążając się w absurdzie, aż doczytałam do jeszcze bardziej zdumiewającej informacji. Otóż w rozdziale o możliwościach leczenia i pomocy farmakologicznej są wymienione następujące metody:
1. Metadon - w płynie, podawany doustnie
2. Buprenorfina -  w tabletkach podjęzykowych
3. Diamorfina czyli.... uwaga uwaga - HEROINA!!! - podawana w zastrzykach, pod nadzorem farmaceuty! W moim kursie piszą tak: Dowody wskazują, że przepisywanie diamorfiny z powodzeniem zatrzymuje klientów na leczeniu i daje korzyści zdrowotne i społeczne. Klienci (na leczeniu medyczną heroiną) poprawili się we wszystkich dziedzinach - poprawiło się zdrowie psychiczne i fizyczne, zażywanie nielegalnych narkotyków i częstość popełniania przestępstw zmalała, wzrosło zatrudnienie. (!!!)
Medyczna heroina jest co prawda zarezerwowana dla beznadziejnych przypadków, których nie udało się ustabilizować na metadonie i do przepisywania heroiny wymaga się od lekarza dodatkowych kwalifikacji i specjalnej licencji, ale jednak czytając to coraz wyżej podnosiłam brew. Czy ci Anglicy nie są szaleni??

Po głowie chodzi mi piosenka Homo Twist (piosenka tu):
Nie palił nigdy i nie pił
Z żadną dziewczyną nie był
Ubranie czyste nosił
Do pracy się nie spóźniał
I kochał heroinę
Mówił innej nie chcę
Najlepszy towar w całym mieście

Już tylko to tylko to jedno
Ręce i nogi skłute
Każda tu z każdym lecz nie ze mną
Zęby mam zepsute
Więc grzeję heroinę
Żadnej innej nie znam
Najlepszy towar w mieście mam

Jest już w ziemi drugi rok
Czasem się wspomni o nim słowo
Nikt chyba dobrze nie znał go
Każdy pamięta tylko
Kochał heroinę
Mówił innej nie chcę
Najlepszy towar w całym mieście

Tylko że tu, w UK taki bohater mógłby żyć sobie całkiem długo i dobrze, bo cała ta polityka, w rezultacie, oddala konsekwencje brania, także śmierć przez narkotyki nie jest taka nieuchronna.

wtorek, 5 lipca 2011

Wielka dobroczynność

W czasie w którym moja żona poznaje tajniki brytyjskiej apteki, ja zajmuję się głownie poszukiwaniem pracy. Jak się okazuje, rynek pracy w okolicach Bostonu nie ma się za dobrze, a do tego nie jest zbyt chłonny w kwestii emigrantów, przynajmniej takich, którzy nie chcą pracować przy taśmie produkcyjnej w fabryce, albo zbierać tulipanów na polu. W związku z powyższym, szukanie pracy się przeciąga, zaproszeń na rozmowy kwalifikacyjne jak na lekarstwo, a perspektywy niezbyt optymistyczne. Wszystko utrudnia dodatkowo fakt, że w początkowej fazie szukania nie miałem numeru ubezpieczenia (National Insurance Number -  NIN), co mogło odstraszać pracodawców (mogło by to wskazywać na jakieś nieczyste intencje, nielegalny pobyt itp.). 

Celem zdobycia jakiegoś doświadczenia jak i z chęci wyjścia z domu i zrobienia czegoś pożytecznego z czasem oraz z dobroci serca postanowiłem wspomóc swoimi umiejętnościami jedną z lokalnych instytucji dobroczynnych. W tym miejscu należy wspomnieć o co właściwie chodzi z dobroczynnością w Anglii.


Nieduże miasteczko jakim jest Boston może się pochwalić co najmniej dziesięcioma sklepami zbierającymi pieniądze na cele dobroczynne. Każdy z takich sklepów sprzedaje rzeczy pochodzące z dobrowolnych donacji od mieszkańców danego regionu, którzy czegoś już nie potrzebują, nie chcą lub niedawno umarli i ich rodziny nie wiedzą co zrobić z pozostałym dobrem. Takie sklepy dobroczynne (charity shops) są więc pełne najrozmaitszych przedmiotów, o zazwyczaj zaskakująco dobrej jakości. Ponieważ w Anglii nie było 50 lat socjalizmu i wielkiej produkcji niezbyt trwałych, masowo wytwarzanych meblościanek z nędznej płyty wiórowej, rynek wtórny pełen jest kilkudziesięcioletnich mebli w bardzo przyzwoitym stanie - kanap, krzeseł biurek, stolików na kawę, stołów, łóżek, itd. Wszystkie te sprzęty są wstępnie przeglądane i czyszczone, wyceniane i ostatecznie wystawiane w sklepie dobroczynnym. Poza meblami do sklepów trafiają też rozmaite "skorupy" - talerze, kubki, filiżanki, dzwoneczki, porcelanowe łyżeczki, szkalnki, ozdobne tależe (takie do wieszania na ścianie) - najczęściej z ptakami, malutkie porcelanowe pudełka służące do trzymania bibelotów, pojemniki na ciastka ozdobione wizerunkiem Jej Wysokości, dzbaneczki (w tysiącu rodzajów), w końcu naparstki porcelanowe, ozdobione herbami setek (jak nie tysięcy) miast i gmin Angli, Kanady i Australii. Tej dość kolorowej kolekcji zastawy stołowej towarzyszą oczywiście sztućce i najrozmaitsze narzędzia kuchenne jakie tylko fantazja ludzka była w stanie przekuć na produkt, a których nazw własnych nawet nie odwżę się zgadywać. Do tego olbrzmi dział stanowią ubrania, najczęściej w stanie lumpeksowym, ale także nierzadko zupełnie nieużywane, buty, bluzki, płaszcze i olbrzymi wybór ciuszków dziecięcych w każdym możliwym kolorze i kształcie (w tym kompletny, trzyczęściowy becik naśladujący disneyowskiego Kubusia Puchatka). Różnego rodzaju sprzęta AGD - od kuchenek i suszarek bębnowych po elektryczne młynki do kawy, stare telefony stacjonarne i odkurzacze samochodowe marki "Diabli Pył" (Devil's Dust). Zabawki dziecięce (w tym półtorametrowa pluszowa pszczoła, sprzedana ostatnio za 7,50 funtów), książeczki dziecięce i książki dla starszego odbiory (głownie biografie, dużo pozycji o rodzinie królewskiej i jej perypetiach). Płyty CD z muzyką (głownie śmieci, ale trafiają się też perełki - np pierwsza płyta Bruce'a Springsteen'a, Eric Clapton na żywo itd.), DVD z filmami i programami komputerowymi, wreszcie stare kasety video (VHS) z filmami i nagraniami historycznych walk amerykańskich zapaśników (chodzi o tzw. Wrestling, czyli "wolną amerykankę", sport walki charakteryzujący się teatralnością przyprawioną sowitą dawką amerykańskiego kiczu). Zaskakujące w całym tym bałaganie jest to, że ludzie chętnie i dość regularnie (tzn. kilka-kilkanaście razy dziennie) przynoszą różne dary. Na przykład dziś przyszła do nas para w średnim wieku z dwiema wielkim walizkami pełnymi markowych ciuchów, z których trzy czwarte miało jeszcze metki ze sklepów odzieżowych (nierzadko na 30-50 funtów!). Postanowili, jak się okazało, zrobić czystkę w szafach i oddać na cele dobroczynne rzeczy, które kupili, a których nigdy nie nosili. Inną kategorię stanowią ludzie umawiający się na zabranie im z domu różnych gratów - głównie mebli. Fundacja ("Buterfly Hospice Trust") zatrudnia na stałe niejakiego Steve'a który jest odpowiedzialny za wywożenie i dowożenie różnych rzeczy od i do ludzi. Jest on też zarządcą zebranego majątku i dokonuje wstępnego sortowania w potężnym magazynie który znajduje się na jego farmie pod Bostonem (gdzie, tak nawiasem mówiąc, hoduje alpaki...). Ciężko było mi to sobie wyobrazić, ale okazuje się, że Steve nie wyrabia się z robotą, tak wielu ludzi chce coś Fundacji dać. Miałem okazję dwukrotnie odwiedzić jego farmę i musicie wiedzieć, że skala tego przedsięwzięcia jest naprawdę imponująca. W jednym, niemałym magazynie znajdują się rzeczy nadające się do sklepów (drugi sklep Fundacji jest w pobliskim Spalding), lub do sprzedaży na Ebayu (międzynarodowy odpowiednik Allegro), w drugim magazynie (znacznie większym) są dosłownie góry wszelkiego dobra jakie tylko można sobie wyobrazić. Pokryte zarówno patyną czasu, jak i patyną w całkowicie dosłownym znaczeniu tego słowa, oraz grubą na pół centymetra warstwą kurzu, znajdują się tam (wstępnie przejrzane, ale Steve nie ma czasu, więc niedokładnie) potężne kosze ze złomem, meble przeznaczone na ścinkę (i dalszą sprzedaż jako materiał na opał), ubrania które przekazywane są firmie przerabiającej stare ubrania na szmaty itd. Jak łatwo zauważyć, NIC się nie marnuje. Jeśli jakiś ciuch jest w sklepie za długo (trzy miesiące to standard) ląduje na stosie rzeczy na szmaty, jeśli jakiś stary toster za długo grzeje miejsce na półce, idzie na złom. Ten całkowity recykling wszystkiego, oraz idący za nim faktyczny pieniądz niesamowicie mi zaimponował. Wyobraźcie sobie, że któregoś dnia Steve przyniósł fakturę ze złomu i okazało się, że z tych absolutnie niesprzedawanych resztek udało mu się dostać 200 funtów (~ 870 zł). Ciuchy przerabiane na szmaty to co prawda groszowe sprawy (ok 20 funtów za 5 kilo), ale zawsze, podobnie drewno z mebli na opał (0,5 funta za... funt :-). Teraz należy jeszcze dodać, że poza kierownikiem sklepu i zarządem fundacji wszyscy pracownicy (których jest pewni koło setki) to wolontariusze. Pomijając szczytny cel (o którym za chwilę) jest to więc biznes, który przy minimalnych kosztach własnych (pensje - i to nieduże, dostają tylko kierownicy i Steve, za zatowarowanie Fundacja płaci tylko koszty benzyny, a i to nie zawsze) przynosi całkiem przyzwoite zyski. 


Przyzwoite, phi! Ta konkretna fundacja zajmuje się zbieraniem pieniędzy na budowę i utrzymanie lokalnego hospicjum i wyobraźcie sobie, że w ciągu zaledwie kilu lat istnienia, udało im się wybudować i wyposażyć jedno skrzydło owego hospicjum. Oficjalne otwarcie odbyło się w kwietniu, imprezę zaszczyciła swą obecnością Księżna Anna (dla niewtajemniczonych w perypetie Rodziny Królewskiej - siostra Księcia Karola, następcy tronu, tego co był mężem Księżnej Diany, która zginęła w wypadku samochodowym w 1997), przyjęcie pierwszych pacjentów odbędzie się na dniach. Fundacja ma zamiar nie tylko dobudować jeszcze dwa skrzydła, ale jeszcze utrzymać to hospicjum, bez żadnej pomocy ze strony Rządu, czy pacjentów (hospicjum będzie nieodpłatne). Jak spytałem Nine, kierowniczkę sklepu w Bostonie, czy to w ogóle jest możliwe, powiedziała, że ależ oczywiście i to z łatwością! A teraz pomyślcie sobie, że Fundacja dla której pracuję nie jest wcale jakaś specjalnie duża, czy też znana, czy wielka. Największa brytyjska organizacja dobroczynna (działająca w taki sam sposób jak Butterfly Hospice) czyli Cancer Reaserch (zbierają na badania nad rakiem i profilaktykę) liczy zyski w setkach milionów funtów (sic!) rocznie.

Oczywiście pytanie o to czy można by przełożyć taki sposób działania organizacji dobroczynnych na realia nadwiślańskie samo się ciśnie na usta...