niedziela, 6 stycznia 2013

Sylwester w Southampton

Nasza wyprawa do Southampton, na południowy kraniec Anglii w sylwestrowy weekend była bardzo udana. Gościliśmy u Pauliny i Bartka, których znaleźliśmy na cauchsurfingu. Dla porządku wyjaśnię, że zajechaliśmy do nich wieczorem 30.12.12, po odstawieniu mamy na lotnisko (mama była u nas na święta), po drodze wpadając z krótką wizytą do pod londyńskiego High Wycombe, w którym chwilowo przebywała moja siostra Idka. Z Pauliną i Bartkiem spędziliśmy sylwestra i we wtorek 1.1.13 po południu się rozstaliśmy.

W Sylwestrowy poranek wybraliśmy się na południowy zachód, do Lulworth Cove, obiecującego piękne widoki, których jak wiadomo jesteśmy spragnieni. Niestety pogoda była paskudna - wiało i padało. Ustaliliśmy, że w Anglii nie ma co się przejmować pogodą, bo jeśli miałoby się rezygnować z wychodzenia z domu z powodu deszczu, to cały czas siedziałoby się pod dachem... Pojechaliśmy więc, razem z Ewą - koleżanką Pauliny ale bez Bartka, który pojechał do pracy. Niestety pogoda nie dawała za wygraną - parking na którym stanęliśmy podzielony był rzeką deszczowej wody a okoliczne ulice były zalane mniej więcej po kostki. Niczym się jednak nie zrażając, założyliśmy swoje wodoodporne kostiumy i ruszyliśmy zwiedzać. Dziewczyny nie były tak dobrze wyposażone, przemokły więc w ciągu kilkunastu minut. Wiatr i deszcz znacznie utrudniał chodzenie i patrzenie, no i przede wszystkim skutecznie zasłaniał widoki. Niemiłosiernie ciął w twarz, jakby z nieba leciały szpilki nie krople. Po ok. 1,5 godzinie takiego spaceru w końcu się poddaliśmy i zawróciliśmy. A potem suszyliśmy się aż do nastania nowego roku :)
Przed północą zdążyliśmy jeszcze puścić w niebo kilka lampionów i popodziwiać fajerwerki z ogródka. W sumie sylwester upłynął nam głównie na pogaduszkach.
W Nowy Rok, rano przeszliśmy się po miasteczku. Zobaczyliśmy - jak do tej pory pierwsze w Anglii - zniszczenia wojenne. Jeden z kościołów był zbombardowany a ruiny stały na pamiątkę. Poza tym Southampton nie różniło się specjalnie od innych brytyjskich miast. Na plus można mu zaliczyć obfitość i rozległość miejskich parków.

Dużo ciekawsi od zwiedzanych miejsc byli (jak zwykle) gospodarze. Paulina i Bartek są od nas o kilka lat młodsi i ich życiowa perspektywa okazała się być zaskakująco inna od naszej. Chyba pierwszy raz poczułam, ze niektóre życiowe decyzje, wahania, wątpliwości i problemy są już za mną, a nie przede mną. Oni dopiero budowali swoją życiową stabilność, zbierając doświadczenia, konfrontując marzenia z rzeczywistością dokonywali wyboru swojej ścieżki życiowej. Oboje z Maniuchem czuliśmy, że mamy ten etap już za sobą. że już "ułożyliśmy sobie życie". Jest to dla mnie szokujące odkrycie - Maniuch przecież ciągle zastanawia się co zrobić ze swoim życiem zawodowym, stale myślimy gdzie by się tu następnym razem przeprowadzić, rozważamy różne opcje i myślimy co robić w życiu, zadając sobie masę egzystencjalnych pytań. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, na jak wiele pytań i wątpliwości już znaleźliśmy odpowiedź i w ogóle się nad nimi nie zastanawiamy! Czy na tym polega dojrzałość?

Jednocześnie słuchając o czyichś przygodach, jak zwykle, żałowałam, ze sama czegoś takiego nie przeżyłam. Paulina mieszkała przez pół roku we Włoszech jako au pair. Miała masę pozytywnych wspomnień i przemyśleń z tego okresu. Dużo się nauczyła, dużo zobaczyła i poznała. Ciągle zadawałam sobie pytanie dlaczego ja nigdy nie zrobiłam czegoś takiego? Dlatego, że nie umiem zajmować się dziećmi i nie odważyłabym się wyjechać sama do obcej rodziny, do obcego kraju, którego nie znam nawet języka? Tak, między innymi dlatego. Poza tym byłam w tym czasie na studiach, których skończenie dało mi pracę i stabilność finansową. Czy żałuję, że zrobiłam to co zrobiłam - nie! Myślę, że wybrałam dobrze i korzystam teraz z owoców tego wyboru. A jednak zazdroszczę ludziom, którzy wybrali inaczej :) Paradoksalne, ale taka chyba jest ludzka natura.

Ciekawa była też ich perspektywa emigracyjna. Bartek pracuje na zmywaku, kontynuując długa polską tradycję :) A do tego nie czuje się zbyt pewnie w angielskim. Paulina pracuje w sklepie ale nie na cały etat - spotykali się więc z innymi problemami niż my i w rezultacie dostrzegali dużo więcej wad mieszkania w UK. My jednak na początku byliśmy zachwyceni jak wszystko może być dobrze zorganizowane, dobrej jakości i uporządkowane. Dopiero później zaczęliśmy dostrzegać niezaizolowane domy, monotonię jednolitych uliczek i inne niedoskonałości. Tymczasem Paulina dojeżdżała do pracy 1,5h pociągiem, który był odwoływany z byle powodu, Bartek pracuje w restauracji często na nocne zmiany, w trakcie których ma 3godzinną przerwę (nie zdąży wrócić do domu, ani tam nie ma gdzie się podziać) i do tego czuje się wyalienowany, bo przez barierę językową nie bardzo może porozmawiać z innymi pracownikami. Zupełnie inna skala problemów.

Wyjazd ogółem bardzo fajny. Kolejne nowe doświadczenie i nowa myśl wrzucona do worka mojego umysłu. Oby takich nowych myśli i odkryć było w nowym roku jak najwięcej.


Zdjęcia z wyprawy: https://plus.google.com/u/0/photos/102225926721216505083/albums/5828155847113389089

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz