sobota, 15 października 2011

Narodowościowe okulary

Nie jestem z tego zadowolona, ale chyba czas przestać udawać, że jest inaczej. Muszę przyznać, że odkąd jestem za granicą, czyli od początku tego roku, patrzę na świat z jednego punktu widzenia - z perspektywy Polki.
Wszystko oglądam przez pryzmat swojej polskości. Towar w sklepach oglądam jako "to co można kupić w Anglii" mijane budynki jako "to co budują w Anglii". Oglądając telewizję oglądam angielską telewizję i dowiaduję się o czym się mówi Anglii, a nie co się stało na świecie. Nie mogę się od tego uwolnić. Najgorsze chyba, że spotykanych ludzi postrzegam jako Anglików, a dopiero później osobne osoby. O poznanych osobach myślę: "ten Anglik jest taki", a tamta Angielka jest taka. A ta, to Polka i jest taka. I jeszcze poznałam jedną Ukrainkę. I Włocha. A ta też jest Angielką.
Przyłapuję się na tym, że (niczym własna babcia) pierwsza informacja jaką chcę poznać o nowej osobie to jej kraj pochodzenia. Dopiero to pozwala mi jakoś myśleć o osobie.

Wszystko co tu nowego spotykam, czego się dowiaduję i co poznaję przyrównuję do Polski, także raczej rozważam cały czas jakie są różnice i podobieństwa niż po prostu się czegoś dowiaduję.
I gadam stale o Polsce.

Już w Stanach mieliśmy z tym problem. Poznaliśmy tam amerykański sposób patrzenia na świat i na swój kraj i zazdrościliśmy Amerykanom dumy z ich kraju, zupełnie niezależnej od obiektywnej wartości tegoż. Ciągle myśleliśmy o tym, że Polacy nie potrafią być dumni z Polski i jedyne co potrafią to na nią narzekać i mówić wszystkim, jaką to smutną i ciężką mieliśmy historię i jak smutno i ciężko się w Polsce żyje. I myśleliśmy o tym polskim pesymizmie i narzekaniu bardzo źle. Po czym za każdym razem jak ktoś nas zapytał o Polskę, opowiadaliśmy o niej i o Polakach dokładnie w taki sam sposób - prezentowaliśmy wizję smutnego i ciężko doświadczonego przez lata kraju, który jednak jakoś trwa, chociaż co to za trwanie... Chyba najbardziej jaskrawym przykładem był jeden wieczór u Pani Elżbiety, który spędziliśmy na wspólnym narzekaniu na to, że Polacy stale narzekają na Polskę i o tym jak w tej Polsce jest (nędznie). Rozmowa wyszła sama z siebie i bardzo dobrze się gadało... A potem sobie uświadomiliśmy, że to co robiliśmy przez ostatnich kilka godzin to dokładnie to co nam się nie podoba.

Teraz w pracy też cały czas porównuję wszystko do Polski i mam wrażenie, że niczego nie uczę się i nie poznaje takim jakie jest, ale wszystko jest lepsze, gorsze, albo po prostu jakieś w porównaniu do tego co jest w Polsce.

Oczywiście z jednej strony można powiedzieć, że to jest całkowicie naturalne - nowe doświadczenie jest nowe dlatego, że jest inne od tego co było wcześniej, od tego co znane, czyli starego. Decyzję o emigracji podjęliśmy między innymi dlatego, że chcieliśmy doświadczyć czegoś nowego, znaczy innego od tego co było wcześniej. Główna zmiana jaka nastąpiła to zmiana kraju, więc naturalnie inność jaką tu spotykamy wkładamy do worka o nazwie "Anglia" i wyrabiamy sobie zdanie na temat tego jaka jest Anglia - w porównaniu do tego jaka jest Polska.
Mimo tego, że w pewnym stopniu jest to naturalne i zrozumiałe, jestem z tego swojego polskiego sposobu postrzegania świata niezadowolona - mam wrażenie, że wpadam w skrajność i wszystko musi mieć przyporządkowaną narodowość. Żaden mijany dom nie jest po prostu ładny - jest to raczej angielski, ładny dom. Żaden zwyczaj nie jest po prostu ciekawy - jest to ciekawy, angielski zwyczaj. i tak ze wszystkim. W ten narodowościowy pryzmat, przez który patrzę na świat, wpisują się też spotykani ludzie - Anglicy, Polacy i inni imigranci. Staram się unikać zakładania, że ktoś coś myśli albo robi dlatego, że jest danej narodowości, ale nie za bardzo mi się to udaje. Na przykład ostatnio Debbie narzekała na jednego polskiego farmaceutę, że jest sztywny i trzyma się zbyt dosłownie wszystkich przepisów - był to opis zachowania tej osoby i jej podejścia do pracy i to, że chłopak jest Polakiem nie ma tu nic do rzeczy. Ja jednak się zdziwiłam, że Polak ma takie podejście do przepisów, bo my w Polsce... i tu zaczęłam opis jak to polskie prawo jest niekonsekwentne i nikt rozsądny się go nie trzyma i ogólnie to Polacy rzadko się prawem i przepisami przejmują... I tak mój narodowościowo-stereotypowy punkt widzenia się ujawnił. Nie jestem z tego zadowolona. Wolałabym myśleć o sobie, że potrafię wznieść się ponad przestarzałe i niemające racji bytu podziały narodowościowe  postrzegać ludzi i zdarzenia takimi jakie są, a nie dodawać do wszystkiego przymiotnik odpowiadający krajowi pochodzenia. Oceniać na podstawie innych cech, niż narodowość i przede wszystkim nie kierować się stereotypami. A tu nici.

2 komentarze:

  1. Pani Mileno, spostrzezenia jak zwykle bardzo ciekawe.... Czytam je w Londynie... i zastanawiam sie jak Pani definiuje Anglika/Angielke, bo Londynczycy to bardzo zroznicowna gruoa. Tak sobie o tych tozsamosciach tez dzisiaj rozmyslam, bo spotkalam mojego bylego studenta, ktory tutaj robi studia magisterske .... Trudno okreslic kim jest Karl. Jego ojciec to Wietnamczyk, matka pochodzi z Filipin, rodzice spotkali sie w Moskwie i Karl tam sie urodzil. Mowi po rosyjsku, wietnamsku, hiszpansku, angielski a teraz uczy sie rumunskiego Ma cztery paszporty... Kim jest? Chyba te nasze narodowosciowe punkty odniesienia rozmarza sie, gdy nastapi takze integracja gnetyczna...

    OdpowiedzUsuń
  2. he, he, to rzeczywiście ciekawe :)
    Tu w Bostonie sprawa jest prosta bo wymieszanie nastąpiło zaledwie 6 lat temu - kiedy Polska i kraje bałtyckie wstąpiły do UE. Wcześniej była fala imigracji z Portugalii, ale to nie był taki potop jak teraz. Polacy co więcej przyjechali całymi rodzinami i wielu z nich w ogóle nie mówi po angielsku, także ich polskość jest że tak powiem całkowita. Natomiast na pewno co innego będą miały do powiedzenia ich dzieci, wychowane w całkowicie polskich rodzinach, ale całkiem nie w Polsce. A ich wnuki, które do tego będą z mieszanych par, będą miały pewnie jeszcze inny punkt widzenia.
    Rzeczywiście z tym wymieszaniem musi iść w parze zanikaniem narodowej tożsamości - dlatego właśnie wydaje mi się, że narodowości nie mają racji bytu we współczesnym świecie. A jednak sama nie mogę się od nich uwolnić... Chociaż fakt, że odkąd ten wpis napisałam, i przez to uświadomiłam sobie w pełni jak narodowość mnie samą dominuje, już mniej mi się narzuca i zdarza mi się myśleć inaczej. Przepracowanie własnego sposobu patrzenia pozwoliło mi lepiej go kontrolować.

    OdpowiedzUsuń